Rekolekcje 2018 – dzień drugi: Nieszczęście a miłosierdzie

W ciągu czytań wielkopostnych uderzyła mnie kiedyś swoją treścią Ewangelia, stanowiąca jakby zapis syntezy dziejów zbawienia, owego zmagania się misterium nieprawości i misterium zmiłowania.

Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał.  Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny.  Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. (Mt 21, 33-36)

Na wskroś irracjonalne, bezrozumne jest działanie dzierżawców winnicy, którzy zamiast włodarzyć dobrem, mnożyć je i czerpać z niego korzyści – chcą zabrać je właścicielowi. Posuwają się przy tym aż do totalnego absurdu:

W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna.

Lecz rolnicy, zobaczywszy syna, mówili do siebie: „To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo”. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc przybędzie właściciel winnicy, co uczyni z owymi rolnikami?»

Pytamy na początku naszych zamyśleń rekolekcyjnych o granice zła w świecie. Pytamy o granice zła w dziejach. A także o granice zła w ludzkich życiorysach, w naszych doświadczeniach osobistych? Pytamy – o to, po co w ogóle zło? jaki jest jego sens?

Zatrzymujemy się z tymi pytaniam. I najczęściej odczuwamy bezradność. Zwłaszcza, gdy te pytania wywołane są osobistymi doświadczeniami – chorobą, cierpieniem, samotnością, śmiercią ukochanej osoby…

Niezwykle ważne i pomocne są wówczas słowa św. Jana Pawła II z jego „Pamięć i tożsamość” (a raz jeszcze przypomnę, że ta książka jest swoistym testamentem Papieża). W pierwszym rozdziale tej książki – rozmowy, Jan Paweł II odnosi się do doświadczeń totalitaryzmów XX wieku. I na tym tle, w tym kontekście zauważa:

w konkretnym realistycznym układzie ludzkiego bytowania zło w jakimś sensie jawi się jako potrzebne –jest potrzebne o tyle, o ile daje okazję do dobra. Czy Johann Wolfgang von Goethe nie powiedział o diable: ein Teil von jener Kraft, die stets das Böse will und stets das Gute schafft – „jestem częścią tej siły, która pragnie zła, a czyni dobro”. […]Ostatecznie, zastanawiając się nad złem, dochodzimy do uznania większego dobra.

[…]

Zdawać by się mogło, że zło obozów koncentracyjnych, komór gazowych, okrucieństwa pewnych działań służb policyjnych, wreszcie samej wojny totalnej oraz ustrojów opartych na przemocy – że to zło, które również programowo przekreślało obecność krzyża – było mocniejsze. Jeśli jednak popatrzymy nieco wnikliwiej na dzieje ludów i narodów, które przeszły przez próbę systemów totalitarnych i prześladowań za wiarę, wówczas odkryjemy tam wyraźną, zwycięską obecność krzyża Chrystusowego. A na tak dramatycznym tle ta obecność jawi się jako jeszcze bardziej przejmująca. Tym, którzy są poddani programowemu oddziaływaniu zła, nie pozostaje nikt inny i nic innego poza Chrystusem i krzyżem, jako źródłem  duchowej samoobrony, jako rękojmią zwycięstwa. Czyż takim znakiem zwycięstwa nad złem nie stał się św. Maksymilian Kolbe w oświęcimskim obozie zagłady? Czy nie jest nim historia św. Edyty Stein – wielkiej myślicielki ze szkoły Husserla – która podzieliła los wielu synów i córek Izraela, spalona w krematorium w Brzezince?

Musimy dostrzec potęgę zła – po to też jest pamięć. Musimy być wyczuleni na przemożną pokusę uległości złu, która pojawia się w każdym etapie dziejów. Musimy dostrzegać wszystko to, co jest próbą usprawiedliwienia innych i siebie zarazem. Musimy być wrażliwi na każdą próbę banalizacji zła.

Ale –

Ale nie można tej pokusie ulec! Było piekło zła, ale byli w nim święci!

Ostatecznie, jak przekonuje nas wiara płynąca z wydarzeń, które przeżywamy, ostatecznie: zło nie jest absolutne!

JEST MIARA WYZNACZONA ZŁU!

Tą miarą jest MIŁOSIERDZIE PŁYNĄCE Z ODKUPIENIA

Jest miara wyznaczona złu, a jest nią odkupienie. Dzieło odkupienia na krzyżu jest dziełem Zwycięzcy śmierci, piekła i szatana.

A skoro pojawia się to słowo „odkupienie”, to pojawia się też słowo „miłosierdzie”.

Dotykamy tutaj słowa, pojęcia, wartości szczególnej w życiu współczesnego Kościoła. A zarazem dźwigamy słowo, które ma swój ciężar, obawiam się, że nie do końca rozumiany w naszym współczesnym, aktualnym przepowiadaniu Kościoła.

Rozpocznę od tekstu posynodalnego dokumentu o małżeństwie – relacji końcowej z 2015 r. W tym dokumencie czytamy między innymi:

Miłosierdzie w centrum Objawienia

Kościół wychodzi od konkretnych sytuacji dzisiejszych rodzin, z których wszystkie potrzebują miłosierdzia, począwszy od tych, które cierpią najbardziej. Z miłosiernym Sercem Jezusa, Kościół musi towarzyszyć swoim najbardziej kruchym dzieciom, naznaczonym miłością zranioną i utraconą, przywracając im zaufanie i nadzieję, jak światło latarni morskiej w porcie czy jak pochodnia niesioną pośród ludzi, aby dać światło tym, którzy utracili kierunek czy znajdują się pośród nawałnicy. Miłosierdzie jest „centrum objawienia Jezusa Chrystusa” (MV, 25). Jaśnieje w nim suwerenność Boga, przez które jest On zawsze na nowo wierny swojej istocie, jaką jest miłość  (por. 1 J 4, 8) i swojemu Przymierzu”.

Piękne słowa. A zarazem słowa, które  wpisują się w tzw. nowy paradygmat, paradygmat duszpasterski w Kościele, który ma zniwelować skostniałość legalistycznego paradygmatu doktrynalnego.

Słyszymy dzisiaj w krótkich komunikatach nadawanych przez Stolicę Apostolską, ale i przez media, że nie prawo, ale życie. Nie normy, ale towarzyszenie egzystencjalne. Nie kodeksy zasad, ale sumienie.

Wyrazem tego nastawienia duszpasterskiego stał się papieski dokument o małżeństwie – „Amoris laetitia”. Zwłaszcza jego rozdział ósmy wzbudzał od początku i nadal budzi wiele wątpliwości.

Krótkie przypomnienie, co się w zasadzie wydarzyło. Papież Franciszek zwołał dwa synody na temat małżeństwa i rodziny. Jednym z głównych  ich tematów stała się propozycja wysunięta przez kard. Waltera Kaspera, by pod pewnymi warunkami dopuścić rozwodników w ponownych związkach do Komunii świętej. W efekcie przygotowano dokument nieostry. Jego zapisy są na tyle płynne i niejasne, że bez większego wysiłku zwolennicy Komunii dla rozwodników mogli uznać, że jest ona dopuszczona, a jej przeciwnicy – nadal utrzymują, że nic wprost się nie zmieniło.

Część z biskupów i konferencji episkopatów uznaje: dopuścił on, pod pewnymi warunkami i w pewnych okolicznościach rozwodników w ponownych związkach do Komunii świętej. Tutaj jednak pojawiają się pytania – pod jakimi warunkami, w jakich okolicznościach? Według jakich kryteriów? Nie jest to zupełnie jasne.

Inni biskupi i inne konferencje episkopatu – mocno podkreślają, że nic takiego się nie stało, że doktryna nie została zmieniona, bo zmieniona być nie mogła. Żaden papież nie ma mocy zmienić słów Chrystusa.

Sam Papież – jeśli chodzi o oficjalne wypowiedzi – milczy. A biskupi, teologowie i filozofowie toczą spór. W tle dokonuje się powolny proces utrwalania zmiany doktrynalnej.

W trakcie owych sporów biskupów i teologów oraz milczenia Papieża, słowem, które zyskiwało szczególną moc było słowo „miłosierdzie”.

Pamiętam słowa kard. Kaspera na konsystorzu przed zwołaniem Synodu. Mówił:

Do czego zatem służy Kościół i jego sakramenty? Czy nie płacimy zbyt wysokiej ceny odpowiedzią na to pytanie? Niektórzy twierdzą, że właśnie nieuczestniczenie w Komunii jest znakiem sakralności sakramentu. W odpowiedzi można zadać pytanie: czy nie jest to aby akt instrumentalizacji osoby cierpiącej, proszącej o pomoc, jeśli uczynimy z niej znak i ostrzeżenie dla innych? Pozwalamy jej sakramentalnie umrzeć z głodu, aby inni przeżyli?”

Sprawa jest niewątpliwie poważna. Mówimy o dramacie ludzkiego życia, o cierpieniu, które może być niezawinione. Ktoś jest dotknięty z takich czy innych powodów cierpieniem. Jego małżeństwo uległo zniszczeniu. I ze względu na nie tyle nawet swoje dobro, swoją satysfakcję, pragnienie życia seksualnego, które samo z siebie jest naturalne i zrozumiałe, ale ze względu na dobro własnych dzieci, decyduje się na związek niesakramentalny. W tym związku trwa pożycie, trwa związek faktycznie cudzołożny.

Ale wszystko to jest przeniknięte ludzkim dramatem, bólem, więcej w tym życiu bólu, nieszczęścia niż satysfakcji seksualnej. W takim kontekście, kard. Kasper mówi: czynimy z losu tych ludzi przestrogę dla innych, a im pozwalamy sakramentalnie umierać z głodu

Myśl kard. Kaspera jest prosta: nie powinniśmy instrumentalizować osoby cierpiącej dla jakiegokolwiek celu, dla jakiegokolwiek dobra… Oczywiście, to prawda. Ale co to znaczy konkretnie…

Wyobraźmy sobie, że w takim związku partner, mężczyzna domaga się pożycia seksualnego, chce ciała swojej partnerki. Jego nie interesuje na przykład to, że ona godzi się na ten związek dla dobra dzieci, nie interesuje go to, że ona nie ma ochoty na współżycie. Nie interesują go jej uczucia, jej nastrój, jej sfera ducha. Jego interesuje wyłącznie jej ciało! Domaga się tego ciała dla zaspokojenia własnej potrzeby. Dla zaspokojenia własnej przyjemności.

I to jest ewidentna instrumentalizacja!

Ale jak w takim razie spojrzeć na sytuację, w której ci sami ludzie, żyjący w związkach niesakramentalnych nie są zainteresowani tym, co mówi Jezus o nierozerwalności małżeństwa. Nie interesuje ich wymagające, ale możliwe powstrzymanie się od współżycia. Nie interesuje ich to, że w sytuacji życie bez chleba eucharystycznego mają możliwość korzystania z owoców modlitwy, dzieł charytatywnych, wspierania misji – a to są środki ku zbawieniu!

Ich to nie interesuje! Oni mówią: Jezu chcemy Twego ciała!

To jest ewidentne instrumentalizowanie już nie człowieka, ale Boga przez człowieka!

A wszystko to w imię czego? W imię czego rodzi się w nas współcześnie potrzeba wyrażenia zgody na taki stan rzeczy?

W imię współczucia dla ludzi nieszczęśliwych!

Im dłużej wsłuchuję się w dyskusję na temat sporu o komunię dla osób cudzołożnych – tym bardziej widzę, że słowem kluczem nie jest miłosierdzie, ale – tym słowem jest litość dla nieszczęśliwych.

Stan ludzkiego nieszczęścia jest przy tym stanem równie dramatycznym, co niepokojącym.

Ks. Józef Tischner  analizując kondycję człowieka nieszczęśliwego, zastanawiał się, co dzieje się z człowiekiem

wtedy, gdy nie potrafi spojrzeć na świat inaczej, jak poprzez pryzmat swojego nieszczęścia. Przeżyte nieszczęście trwa w nim i staje się oknem, poprzez które patrzy on na ludzi, na świat, na Boga. Kto patrzy na świat poprzez nieszczęście, które niesie w sobie, ten widzi świat jako ziemię wygnania. Wszystko, co tu jest, jest nie takie jak być powinno: nieprawdziwy dom, nieprawdziwi ludzie, nieprawdziwe czasy i on sam nieprawdziwy”.

Rozpoznanie rzeczywistości przez człowieka nieszczęśliwego oznacza zatem rozpoznanie granicy dwóch światów prawdziwego i nieprawdziwego, autentycznego i nieautentycznego, regularnego i nieregularnego.

Ona nie zamyka doznań człowieka nieszczęśliwego. Tischner kontynuuje:

„Okno nieszczęścia staje się również oknem, przez które człowiek ogląda Boga. Co się wtedy dzieje? Możliwe są dwa wyjścia: albo człowiek obwinia Boga za swoje nieszczęście i wówczas odchodzi od Boga, odkrywa, iż jego nieszczęście przykuwa wzrok litościwego Boga i wtedy wytwarza w sobie swoistą odmianę religijności – „religijność nieszczęśliwą”.

[…]Nieszczęśnik odkrywa, iż dopiero dzięki nieszczęściu stał się kimś naprawdę cennym dla Boga. Bóg spojrzał na niego, usłyszał jego jęk i jego płacz.

Wtedy pozostaje już tylko jedno: przywiązać się do swojego nieszczęścia, odnaleźć w nim swoją drogę wiary, a także swoją godność”.

Tym, co mnie uderza, może mylnie, fałszywie – to przejście z płaszczyzny miłosierdzia na faktyczną płaszczyznę litości. A sam fakt nieszczęścia jest faktycznie atutem, jedyną racją pomocy!

Drodzy w Chrystusie,

Tym, co jest jakimś znakiem rozpoznawczym naszej polskiej pobożności w świecie jest kult Bożego miłosierdzia, obraz  Jezusa Miłosiernego. Trochę żal, że w czasie Roku Miłosierdzia, który zakończył się w Kościele powszechnym – to nie obraz Jezu ufam Tobie, był znakiem – logo tego czasu. Oficjalnym znakiem był obraz Mario Rupnika przedstawiający Jezusa, Dobrego Pasterza, niosącego na ramionach jak owcę – człowieka. Jezus i człowiek, w tym obrazie są głęboko zjednoczeni. Owo głębokie zjednoczenie widać w narysowanych w logo oczach. Złączone twarze Jezusa i człowieka mają tylko troje oczu. Wzrok Zbawiciela i wzrok człowieka łączą się. Chrystus widzi oczami człowieka, a człowiek oczami Chrystusa. Niewątpliwie, był to obraz przejmujący.

Niemniej, śmiem twierdzić, że gdyby owym znakiem Roku Miłosierdzia był obraz Jezu ufam Tobie, może łatwiej byłoby zrozumieć czym jest miłosierdzie, jaka jest jego cena, skoro mówimy, wpatrzeni w ten obraz – Dla JEGO BOLESNEJ MĘKI miej miłosierdzie dla nas i całego świata.

Dla Jego bolesnej męki… Taka jest miara boskiego miłosierdzia. Nie jest nią litość dla nieszczęśliwych, ale cena Krwi Chrystusa, cena Jego życia.

Św. Jan Paweł II, papież nie litości dla nieszczęśliwych, ale papież Bożego miłosierdzia kontemplował 15 rozdział Ewangelii wg św. Łukasza, owo serce Ewangelii, przypowieść o miłosiernym ojcu i marnotrawnym synu (ale także i synu zagubionym w swoim zadufaniu).

W encyklice o Bożym miłosierdziu pisał, że miłosierdzie jest skoncentrowaniem się nie na nieszczęściu, ale na godności człowieka:

relacja miłosierdzia opiera się na wspólnym przeżyciu tego dobra, jakim jest człowiek, na wspólnym doświadczeniu tej godności, jaka jest jemu właściwa. To wspólne doświadczenie sprawia, że syn marnotrawny zaczyna widzieć siebie i swoje czyny w całej prawdzie (takie widzenie w prawdzie jest autentyczną pokorą); dla ojca zaś właśnie z tego powodu staje się on dobrem szczególnym: tak bardzo widzi to dobro, które się dokonało na skutek ukrytego promieniowania prawdy i miłości, że jak gdyby zapomina o całym złu, którego przedtem dopuścił się syn

Niezwykle istotne jest tutaj nie tyle postrzeganie faktu regularności i nieregularności życia, stopnia uwikłania w nieszczęście, ale decydującym jest widzenie prawdy. Dokładniej mówiąc, widzenie prawdy własnego życia, które uzdalnia do metanoi i wysiłku drogi.

Jutro spojrzymy pełniej na tę drogę i ten wysiłek.

Paweł Bortkiewicz TChr