Rekolekcje 2018 – dzień trzeci: Miłosierdzie

Samym sercem Ewangelii jest 15 rozdział Ewangelii według św. Łukasza – przypowieść wielopłaszczyznowa, którą zwykliśmy określać jako przypowieść o marnotrawnym synu, ale której głównym bohaterem jest jednak miłosierny ojciec.

«Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: „Ojcze, daj mi część własności, która na mnie przypada”. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swoją własność, żyjąc rozrzutnie.

Wczoraj próbowaliśmy podjąć refleksję nad tym, co jest spłyceniem miłosierdzia, co jest raczej nawoływaniem do litości i budowania religii nieszczęśliwych. Takie działanie, niezależnie od intencji,  jest w gruncie rzeczy akceptacją zła. Jest niewiarą w to, że może być inaczej! W konsekwencji, to jest raczej wybór rozpaczy niż nadziei!

Niestety z takim spłycaniem miłosierdzia mamy do czynienia dziś bardzo często. Także w oficjalnych, czy publicznych wypowiedziach Kościoła.

Wielu podpowiada nam, chrześcijanom, że w obliczu fali uchodźców, to właśnie my, uczniowie Jezusa, w imię miłosierdzia jesteśmy szczególnie zobowiązani do okazania tysiącom przybyszów miłosierdzia. Karmi się nasze oczy i porusza sumienia obrazami matek z dziećmi, widokami dziecięcych twarzy przyklejonych do zasieków, drutów. Okażcie im miłosierdzie – wołają z różnych stron.

Jak ono ma wyglądać?

W niemieckich mediach na portalu Merkur.de, kilka lat temu niemiecki pastor Ulrich Wagner zaproponował wprowadzenie dla męskich uchodźców usług prostytutek. „Prostytucja została uznana za zawód w Niemczech. Uchodźca otrzymuje pomoc medyczną, to dlaczego odmawiać mu nie mniej ważnej – pomocy seksualnej?

Pastor. Ewangelickiego protestanckiego Kościoła. To także zdaniem niektórych – wyraz miłosierdzia.

Inni mówią o potrzebie miłosierdzia dla naszej planety – matki–ziemi, która jest zagrożona przez urbanizację, ocieplenie klimatu, industrializację… Trzeba okazać miłosierdzie oszczędzając wodę, ograniczając pranie, rezygnując z detergentów, z wydobywania węgla… Trzeba ratować ziemię, okazywać jej miłosierdzie, choćby za cenę… eliminacji życia ludzkiego…

Inni jeszcze apelują o miłosierdzie w obliczu współczesnych dramatów historii i sumienia, współpracy ze złem, To tematy, które powróciły w ostatnich latach w Polsce. Pojawiły się głosy oburzenia na to, że Episkopat nie interweniuje w obliczu „hałasu o teczki” – przecież mamy rok miłosierdzia. Trzeba to wszystko zamknąć miłosierdziem, obrócić w milczenie, zasypać…

Jeden z autorów takiego apelu o miłosierdzie sugerował na łamach jednej z gazet – przyjęcie postawy Hannah Arendt:

Szkoda, że tak mało w Polsce jest osób na miarę Hannah Arendt. Gdy w Izraelu rozgorzały dyskusje na temat potępienia Żydów, którzy pełnili w obozach koncentracyjnych funkcje kapo lub wydawali jedni drugich na śmierć, miała odwagę powiedzieć: “Stop! Wszyscy jesteśmy ofiarami, zarówno ci, którzy stracili życie, byli w obozach śmierci, jak i ci, którzy chcąc ratować życie swoje i swoich bliskich, ugięli się pod władzą nazistów. Wszyscy jesteśmy ofiarami tego systemu, nie ma lepszych i gorszych, pozostają tragiczne wybory, których nikt nie ma prawa sądzić!”.

Publicysta dodawał: „Czy nie warto uczyć się od tych, którzy ten problem już dawno przerobili?

Można powiedzieć: wrzawa na temat miłosierdzia, ale we wrzawie trudno o zrozumienie!

Nie sposób zrozumieć miłosierdzia, jeśli najpierw nie staniemy na chwilę w przestrzeni ważnych pojęć – wszak kryzys prawdy to kryzys pojęć.

Dlaczego o tym mówię?

Nie można mówić w sposób jasny o miłosierdziu w odniesieniu do uchodźców, jeśli najpierw nie określimy prawdy o nich samych.

Za twarzami dzieci przyklejonych do drutów, za owiniętymi twarzami kobiet płaczących i poruszających serca idzie armia, tysiące i tysiące nachodźców, młodych, agresywnych mężczyzn, którzy zgodnie ze swoimi przekonaniami wierzą, że tam, gdzie postawią stopę na ziemi, stawiają fundamenty islamskiego prawa – szariatu.

Jest wśród nich ludzkie cierpienie i wołanie o pomoc, ale jest też – agresja i wola podboju. Chrześcijanin jest wezwany do miłosierdzia, ale chrześcijanin jest też człowiekiem powołanym do walki, do zwycięstwa w obronie swojej wiary!

Jest granica między życiem planety, roślin, zwierząt, a życiem ludzkim! Jest granica bardzo istotowa. To człowieka i tylko człowieka powołał Bóg do istnienia w sposób wyjątkowy, dając mu swoje tchnienie, cząstkę siebie samego! Jakkolwiek życie ekosystemu jest wartością, ale nie może być wartością porównywalną z życiem ludzkim.

Jest granica między kłamstwem a prawdą. Jest granica między upadkiem a wielkością, między zdradą a wiernością. Między uległością słabości i bohaterstwem. Nie da się zatrzeć tych granic słowem „ofiara”.

Dlaczego mamy takie trudności z ustaleniem, co jest miłosierdziem, a co uległością i słabością? Co jest miłosierdziem, a co tolerowaniem samozagłady? Co jest wrażliwością a co tchórzostwem? Dlaczego?

Może dlatego, że z naszego domu europejskiego, a szerzej domu naszej cywilizacji zachodniej został wygnany nasz Bóg, Bóg chrześcijan, i został skazany na banicję. To ten Bóg, który został odrzucony przez nas, milczących apostatów, bardziej ufających biurokracji światowej niż Bożemu prawu.

Musimy zobaczyć dalej prawdę o naszym polskim domu, który w ostatnich latach zrzucał z siebie szlachetne dziedzictwo chrześcijaństwa w imię postępu, nowoczesności, równania do Europy. Taki dom jest mniej trwały niż namiot na wietrze…

Musimy dalej spojrzeć na nasz grzech – wciąż często nieuświadamiany – odrzucenia Boga, ale i braku wrażliwości na człowieka. Na człowieka obok nas. Czymże jest gest pomocy dla obcego, a często szydzącego z tego gestu człowieka, gdy na realną pomoc czekają nasi siostry i bracia, zza wschodniej  granicy, a także w naszym własnym domu ojczystym?

Czymże jest gest ratowania życia na ziemi, ochrony zwierząt, obrony praw zwierząt, gdy wciąż nie zabezpieczone jest podstawowe, w najbardziej dosłownym znaczeniu podstawowe prawo osoby ludzkiej, jakim jest prawo do życia?

Musimy zobaczyć wreszcie nadzieję zbawienia – nie wolno nam nikomu jej odmawiać, ale siła tej nadziei tkwi w Bogu, poznanym, uszanowanym, przyjętym w głąb naszych sumień, do wnętrza naszego domu polskiego, domu naszego świata.

Mówię o miłosierdziu w wielkim wymiarze. Ale to pokazuje te same zasady, te same prawdy, które dotyczą spraw małych, życiowych, rodzinnych, osobistych.

Stajemy na tej liturgii, w tych dniach z naszym ciężarem życia rodzinnego, może zdradą, a może zmęczeniem drugim człowiekiem, kiedyś bliskim, dziś uciążliwym, stajemy wobec dramatu zwątpienia i buntu w obliczu cierpienia – może to jest choroba własna, czy najbliższego, może to jest bezrobocie… Stajemy w obliczu naszych codziennych kłamstw, które druzgoczą nasze ludzkie relacje.

Dziś wsłuchujemy się w przypowieść o dramacie ojca i jego synów – każdy z nich staje się – choć w różny sposób – zagubiony.

To, na co najpierw chciałbym zwrócić uwagę to fakt, że ta przypowieść „straciła na swej popularności”.

W bulli ogłaszającej Rok Miłosierdzia, papież Franciszek jednym tylko pociągnięciem pióra odwołał się do tej przypowieści:

W przypowieściach poświęconych miłosierdziu Jezus objawia naturę Boga jako naturę Ojca, który nigdy nie uważa się za zwyciężonego dopóki nie sprawi, że poprzez współczucie i miłosierdzie zniknie grzech i pokonane zostanie odrzucenie. Znamy te przypowieści, a szczególnie trzy z nich: przypowieść o zaginionej owcy, o zagubionej monecie i o synu marnotrawnym (por. Łk 15, 1-32).

Zauważmy, że jeśli wpatrzymy się w znak graficzny minionego Roku Miłosierdzia, to w jego treści  dominował obraz – przypowieść o zagubionej owcy.

W istocie, to piękna, ale niełatwa w interpretacji przypowieść Jezusa. Wywołuje dwie możliwe interpretacje.

Jedna wskazuje na rozsądek pasterza: zanim wyruszył na poszukiwanie zagubionej owcy, najpierw zagonił dziewięćdziesiąt dziewięć do zagrody i zabezpieczył je przed złodziejem czy ewentualnym wilkiem. Ale jest to interpretacja niemająca odzwierciedlenia w samej ewangelicznej treści. Nic nie wskazuje, by pasterz miał jakąkolwiek zagrodę na tak zwanym podorędziu.

Według drugiej interpretacji, pasterz to ktoś po ludzku mało rozsądny, ale  jednak szalenie kochający, taki co gotów jest „poświęcić” to co pewne na rzecz tego co zagubione. Problem w tym, że zdrowy rozsądek i doświadczenie życiowe szepczą:  „Nie ma takich pasterzy”. Żaden rozsądny pasterz nie ryzykuje utratą dziewięćdziesięciu dziewięciu owiec dla zyskania jednej.

Dotykamy jednak nie etyki zarządzania dobrami, ale dotykamy w tej przypowieści tajemnicy Boga.

W równie popularnej, co kontrowersyjnej powieści Williama Paula Younga Chata Bóg mówi do głównego bohatera:

Problem polega na tym, że ludzie starają się zrozumieć, kim jestem, biorąc najlepszą wersję samych siebie, podnosząc ją do n-tej potęgi, dodając całą dobroć, jaką potrafią sobie wyobrazić, czyli często niewiele, a uzyskany wynik tych operacji nazywają Bogiem. I choć ich wysiłki mogą się wydawać szlachetne, w rzeczywistości są daremne, a ich rezultat całkowicie chybiony. Nie jestem lepszą wersją ciebie, tylko czymś więcej, czego twój umysł nawet nie ogarnia”.

To, co wynika najpierw z obrazu dobrego pasterza, to pewność, że Jezus objawia inność Boga, który jest szalony jak pasterz, rozrzutny jak kobieta, miłosierny jak ojciec. Jezus pokazuje, że Bóg nie jest lepszą wersją nas samych. Jest kimś całkowicie „innym”. upodobnić się do Niego to odkrywać tę „inność” w sobie – zdobyć się na szaleństwo, na rozrzutność, na miłosierdzie.

W tej perspektywie, mimo wczorajszych zastrzeżeń, trzeba przyznać, że dobrze, że ten obraz Jezusa, Dobrego pasterza towarzyszył nam w minionym Roku Miłosierdzia.

Przypowieść o dobrym pasterzu i ten obraz ukazały nam, przypomniały prawdę o Bogu bogatym w miłosierdzie, o Jego inwencji, twórczym, niezrażonym szukaniu.

Niezwykle ważne w ewangelicznym przekazie są dwa słowa – pojęcia. Pierwszym z nich jest słowo: „pasterz”. W Biblii jest ono odnoszone stale do obrazu Boga jako pasterza „trzody Izraela”. W ramach tej metaforyki Bóg prowadzi, pasie i gromadzi rozproszoną trzodę. Jak pisał jeden z teologów:

Gromadzenie zmierza do odnowienia łączności trzody z pasterzem. Na pierwszym planie pojawia się zatem wspólnota. Zarazem jednak troska pasterza wyraża się także w jego osobistej relacji względem poszczególnych jednostek w owczarni. Widać to zwłaszcza w Ps 23,4: Choćbym przechodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś przy mnie (…)

Drugie kluczowe słowo, a raczej para pojęć to słowa: „szukać – znajdować. Trzeba je odczytywać mając na uwadze tło mądrościowe Biblii. Nierzadko mówi się o „szukaniu mądrości” jako drodze bojących się Boga i sprawiedliwych. Zatem „szukanie” nierzadko odnosi się metaforycznie do starania się o sposób życia podobający się Bogu. I tak postawa szukania prowadzi do sukcesu, a kto szuka, znajduje. Przeciwnie, kto nie szuka Boga, kto nie szuka mądrości, łatwo zbłądzi zdążając na zagładę: Niechaj twe serce (…) nie zbacza, po ścieżkach jej się nie błąkaj (Prz 7,25). Kto zbacza z drogi, staje wobec niebezpieczeństwa zagłady.

Zauważmy zatem, to co jest sednem owego przejmującego, a  zarazem jakby nierealistycznego obrazu Boga – dobrego Pasterza: Bóg człowieka szuka – Bóg w Chrystusie szuka człowieka.

Ale szuka po to, by odnowić łączność, by przywrócić do wspólnoty. Tego jednak nie da się osiągnąć w przestrzeni „religii nieszczęśliwych” – tam zawsze pozostanie rozbicie, tam zawsze będzie poczucie krzywdy, bólu, ale też doświadczenie niesprawiedliwości. Bóg szuka, by odnowić łączność, by przywrócić do wspólnoty. To trzeba bardzo mocno podkreślić.

To, że Bóg szuka znaczy nieskończenie więcej, niż to, że człowiek szuka Boga, ale człowiek winien na to szukanie przez Boga odpowiadać swoim szukaniem, bo kto nie szuka Boga, kto nie szuka mądrości, łatwo zbłądzi, zdążając na zagładę.

Jakkolwiek dominująca jest ta myśl o szukaniu człowieka przez wrażliwego Boga, to zauważmy jeszcze jedną myśl z tej przypowieści, która nakazuje krytycznie spojrzeć na zachowania społeczne i indywidualne.

Bywa przecież tak, że poszczególni członkowie grupy zachowują się jak nieodpowiedzialne owce. Błąkają się i odchodzą. Osiągają to, czego być może wcześniej nie doznawali, a mianowicie zatroskania przewodnika i pasterza, doświadczają także uczucia wolności. Ale – z taką postawą związane jest jednak wielkie ryzyko. Brak chęci powrotu czy też zerwanie łączności z grupą powoduje to, że ich rozłąka niebezpiecznie się utrwala. Przedłużające się oddzielenie od trzody grozi całkowitą zgubą.

Zatem, mówiąc zwięźle – owszem możemy być pewni wszechobejmującej troski Jezusa. Ale czy zależy nam i czy powinno zależeć na budowaniu wśród nas, we własnym życiu obrazu mało idealnej trzody?

Druga przypowieść – bardzo rozpowszechniana w ostatnim czasie to przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Jest często przywoływana w kontekście aktualnych problemów – związanych zwłaszcza z uchodźcami.

Jest to obraz bardzo poruszający i sugestywny. Oto kapłan i lewita – ludzie powołani do szczególnej bliskości z Bogiem poprzez sprawowanie czynności liturgicznych w świątyni, okazali zupełny brak wrażliwości na cierpienie drugiego człowieka. Ich historia poucza, że zewnętrznie można być blisko Boga i modlić się godzinami w świątyni, ale sercem pozostawać daleko od Tego, który często objawia się pod postacią człowieka potrzebującego i cierpiącego.

Jeśliby ktoś mówił „Miłuję Boga”, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem, kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4, 20).

Dopiero Samarytanin – człowiek postrzegany przez Żydów jako ich nieprzyjaciel – okazał się na tyle wrażliwy, że nie tylko zainteresował się nieszczęśnikiem, ale przyszedł mu z bardzo konkretną i daleko idącą pomocą. Na miejscu opatrzył rany owego człowieka. Zawiózł go potem do gospody. Jeszcze zapłacił gospodarzowi, aby ten dalej troszczył się o niego. Zadeklarował też, że pokryje wszystkie dodatkowe koszty związane z pielęgnacją rannego.

Można zauważyć, że jego pomoc miała więc nie tylko charakter doraźny i jednostkowy, ale wyrażała zarazem pewną strategię pomagania. Właśnie ta strategia pozwala, a nawet każe wydobyć z mądrości Kościoła pojęcie ordo caritatis.

Pojęcie, które ma dwa bardzo ważne słowa.

Ważne jest najpierw słowo caritas. O jego sensie pięknie pisał papież Benedykt XVI w swojej encyklice Deus caritas est:

ci, którzy podejmują prace charytatywne, powinni odznaczać się tym, że nie ograniczają się do sprawnego wypełnienia tego, co stosowne w danej chwili, ale sercem poświęcają się na rzecz drugiego, w taki sposób, aby doświadczył on bogactwa ich człowieczeństwa. […] Miłość jest bezinteresowna; nie praktykuje się jej dla osiągnięcia innych celów (31).

Zatem prawdziwy naśladowca Chrystusa nie pyta: kto jest moim bliźnim? Rzeczywistym problemem jest to, jak „stać się bliźnim” dla innych, przesuwając centrum uwagi z siebie na drugiego, niezależnie od tego, kim on jest.

Tak, bezcenne jest owo słowo i pojęcie „caritas”. Ale ważne jest także słowo ordo.

Elementem tego ordo jest w naszych realiach to, co św. Jan Paweł  II wyraził w adhortacji o Kościele w Europie  (Ecclesia in Europa):

Każdy musi przyczyniać się do rozwoju dojrzałej kultury otwartości, która ma na uwadze jednakową godność każdej osoby i należytą solidarność z najsłabszymi, domaga się uznania podstawowych praw każdego migranta. Do władz publicznych należy sprawowanie kontroli nad ruchami migracyjnymi, z uwzględnieniem wymogów dobra wspólnego. Przyjmowanie migrantów winno zawsze odbywać się w poszanowaniu prawa, a zatem, gdy to konieczne, towarzyszyć mu musi stanowcze tłumienie nadużyć. (EE 101)

*

Drodzy w Panu,

Nam, Polakom, została powierzona swoista misja propagowania miłosierdzia. I nie jest to jakiś fałszywy mesjanizm.

Kiedyś publicznie, w pewnej dyskusji, rozmawialiśmy o popularności polskiej literatury za granicą. Pewien polski dramaturg w trakcie tej rozmowy żalił się:

– Norwid? niezrozumiały, Sienkiewicz – zbyt narodowy, Gombrowicz – już niepopularny… Kto nam zostaje? No, może Masłowska – ona jest najbardziej znana na świecie!

Roześmiałem się wówczas i powiedziałem: Ależ jest polska pisarka bez porównania bijąca na głowę Masłowską. To pisarka przetłumaczona na wszystkie języki świata! Jej książkę spotka pan w każdym zakątku ziemi..

– Kto taki?
– Faustyna Kowalska.

„Zagub się w miłosierdziu, a odnajdziesz szczęście”. Dlatego dziś, na zakończenie tej refleksji zechciejmy wraz z s. Faustyną wznieść ku niebu modlitwę:

“Dopomóż mi, Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich i przychodziła im z pomocą.

Dopomóż mi, Panie, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.

Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.

Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, przyjmować na siebie cięższe i mozolniejsze prace.

Dopomóż mi, Panie, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze spieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. (…)

Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich.

O Panie, pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie. Niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich. (…) Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój.”

 

Paweł Bortkiewicz TChr