Koniecznie zreformujmy polską edukację

Konieczną reformę edukacji zacznijmy od przywrócenia edukacji obowiązkowej od siódmego roku życia, przy czym jednocześnie dajmy pełne prawo rodzicom, (których dzieci osiągną uzyskanie nie tak dawno powszechnie rozumianej i przestrzeganej tzw. dojrzałość szkolna), posyłanie swoich pociech do pierwszej klasy szkoły podstawowej już od szóstego roku życia. To jest warunek sine qua non podmiotowości systemu, gdzie nie urzędnik i nauczyciel ma być głównym podmiotem, ale dziecko i rodzice.

Po 16 latach funkcjonowania rozbitego systemu szkolnictwa obligatoryjnego i nieudanej reformy z 1999 r. poprzez wydarcie ze szkoły podstawowej dwóch klas i jednej klasy z liceum i przez to utworzenie zupełnie niesprawdzonego w polskich realiach gimnazjum, które okazało się ani wyższym poziomem szkoły podstawowej, ani też pierwszym etapem szkoły średniej, zaniżając poziom edukacji sensu largo, czas najwyższy zlikwidować ten sztuczny twór, przypominający w istocie (6 laty szkoły podstawowej, 3 lata gimnazjum i 1 rok szkoły średniej, zamykający kształcenie w gimnazjum), do złudzenia na szczęście nie wprowadzoną w latach 70. ubiegłego wieku (notabene na wzór sowiecki) tzw. dziesięciolatkę.

Pytanie: dlaczego właśnie trzeba zlikwidować gimnazja? Odpowiedzi może być wiele, ale najbardziej merytoryczna jest ta, że owe gimnazja przez 16 lat istnienia nie poradziły sobie z nauczaniem dzieci (młodzieży) w jej najtrudniejszym okresie rozwoju psychofizycznego, tj. 13-16 lat. Nadto podstawa programowa na tym poziomie nauczania pozbawiona była logiki, nie zmierzała bowiem do kształtowania samodzielnego myślenia oraz umiejętności zdobywania użytecznej w życiu wiedzy. Fatalnie rozumiany encyklopedyzm przyniósł wyjątkowo złe rezultaty.

Po obowiązkowym, ale faktycznym, a nie iluzorycznym przygotowaniu przedszkolnym, prowadzonym przez przedszkola, należy wrócić do 8-letniej szkoły podstawowej, której nazwę przy sposobności można zmienić, na wzór II RP, na szkołę powszechną. „Powszechność” ma być rozumiana, ale przede wszystkim wypełniona organizacyjnie i programowo, jako powszechne pod względem ogólnym, językowym i obywatelskim (!) przygotowanie do nauki w szkole średniej. Ta ostatnia powinna być przede wszystkim szkołą ogólnokształcącą i to w pełnym tego słowa znaczeniu, tak, aby absolwent profilu humanistycznego nie miał trudności ze zdaniem matematyki na maturze, a ten z profilu matematyczno-fizycznego wiedział wszystko, albo prawie wszystko, o głównych nurtach literatury polskiej i historii Polski oraz podstawach historii powszechnej. W każdej klasie szkoły podstawowej, poczynając od klasy piątej aż do klasy maturalnej włącznie, należy zapewnić w siatkach nauczania po dwie godziny w tygodniu nauczania historii Polski i powszechnej, poprzedzając jedną godziną wprowadzającą w już klasie czwartej szkoły podstawowej. Zmniejszenie liczby godzin nauczania historii w ostatnich latach było działaniem na szkodę narodu i państwa. Na zakończenie liceum ogólnokształcącego należy przywrócić dawne rozumienie egzaminu dojrzałości, czyli tzw. matury (od łac. maturus – dojrzały).

Proszę zobaczyć, a jest to bardzo dobrze zauważalne i widoczne przez wszystkich, jaka jest różnica miedzy „szóstoklasistą” a „pierwszoklasistą” z gimnazjum. Ten pierwszy (w przestrzeni publicznej) to oczywiście jeszcze dziecko, a drugi – to najczęściej „osoba wielce dorosła” i „do końca dojrzała”, bo jest w gimnazjum i „nikt jej nie podskoczy”. Tylko likwidacja gimnazjów zmniejszy to irracjonalne myślenie młodzieży (także pewnej części rodziców), za którym pojawiają się niemierzalne nawet problemy wychowawcze.

Każda reforma, a reforma edukacji w szczególności, to przede wszystkim „koszty ludzkie”. W pierwszym rzędzie należy zadbać o to, aby nie odczuły jej dzieci i młodzież. W tym celu należy stworzyć mechanizmy zachęcające do uczestniczenia ich w tych przemianach. Najgorzej, gdyby się okazało, że to dzieci i młodzież nie akceptują zmian strukturalnych. Kwestia druga – to nauczyciele. Powrót do 8-letniej szkoły podstawowej i 4-letniego liceum nie może odbyć się kosztem zwalniania nauczycieli. Powinni to w pierwszym rzędzie usłyszeć ci, którzy już dziś głoszą wieść o zagrożeniu usunięcia w tym procesie z zawodu nawet 100 tys. nauczycieli. Jak zwykle mainstream wytoczy każde działo, nawet bez przysłowiowego prochu, aby rozpocząć nową wojenkę pomiędzy niereformowalnym ZNP a projektodawcami koniecznych zmian. Na marginesie: proces zmian nie może spowodować nadmiaru kadry nauczycielskiej, bowiem, część nauczycieli z gimnazjów przejdzie do „podstawówek”, inna część – do liceów. Wreszcie po trzecie – przeprowadzenia reformy w sensie jej realizacji nie można pozostawić wyłącznie tzw. organom prowadzącym. Muszą włączyć się w ten proces odnowione kuratoria, o czym poniżej.

Reforma edukacji będzie niosła ze sobą także koszty materialne, ale wobec oczekiwań i potrzeb jej wprowadzenia, w istocie niewielkie, bowiem jest w naszym kraju niezła baza lokalowa i sprzętowa, głównie w tzw. Polsce gminnej. W miastach systematycznie będzie trzeba jej stan jeszcze poprawiać. Wobec blisko 267 mld zł skumulowanego w okresie rządów ustępującej władzy PO-PSL deficytu budżetowego zadania te nie będą łatwe, tym bardziej, że są dziedziny społeczne, które oczekują wydatkowania znacznie większych sum niż reforma oświaty.

To, że w powiecie oświata jest zarządzana przez dwa organy prowadzące: gminę i powiat, powoduje, że nie ma jakiejkolwiek synchronizacji organizacyjnej. Jest bowiem często tak, że w szkołach średnich zarządzanych przez powiat jest od wielu lat więcej miejsc, niż absolwentów gimnazjów w gminach i mieście powiatowym. Są dowody na to, że powiat utrzymuje przez wiele lat szkołę średnią, gdzie dyrektor tworzy sztuczne listy uczniów, po to, aby zachować dla siebie stanowisko i pracę dla zatrudnionych tam nauczycieli.

Polska oświata od 16 listopada 2007 r. była zarządzana najgorzej spośród całego okresu transformacji, a nazwiska ministrów: Katarzyny Hall, Krystyny Szumilas (od 18 listopada 2011 r.) i Joanny Kluzik-Rostkowskiej (od 27 listopada 2013 r.) powinny zostać słusznie zapomniane. Żadna z tych postaci nie rozumiała zadań polskiej szkoły i wszystkie po kolei popełniły błędy, które pogrążały polską edukację w marazmie, nicości i ciągłych, nieprzemyślanych eksperymentach, fali testów, egzaminów, złych podręczników itp. Ucierpieli oczywiście uczniowie, a nauczyciele stracili resztę autorytetu, rodzicom zaś szkoła zobojętniała. Ilekroć minister wystąpi przeciw nauczycielom jako grupie zawodowej, chcąc przez to tanim kosztem przypodobać się nawet nie rodzicom, ale mainstreamowi, tylekroć powinien natychmiast stracić państwową posadę.

Z systemu edukacyjnego trzeba pilnie usunąć wszelkie testy jako sprawdziany wiedzy oraz (nie) umiejętności i zastąpić je różnymi formami wypowiedzi ustnej, pisemnej i premiowania myślenia logicznego. Trzeba ukrócić radosną twórczość biznesmenów podręcznikowych, ćwiczeniowych i testowych. Wreszcie z systemu należy wyrugować wszelkich edukatorów (np. takich jak chociażby z grupy „Ponton”), wolontariuszy, praktykantów i stażystów (zastępujących nauczyciela przedmiotu); to nauczyciele mają uczyć wszystkiego, to szkoła jako placówka ma uczyć i wychowywać, wspierana oczywiście przez instytucje działające na rzecz wychowania i edukacji; najpierw jednak wychowania. Oczywiście trzeba przywrócić niejako zadekretowany autorytet nauczyciela, który nie może być poniżany przez ministra edukacji, ale także przez organ prowadzący. Szkołę należy oddać faktycznemu zarządzaniu dyrektorowi szkoły, a nie urzędnika z gminy, czy starostwa. Dyrektor ma być na nowo autentycznym kierownikiem tego „specyficznego zakładu pracy”, jakim jest szkoła; specyficznego, bowiem w tej społeczności wszyscy są kierowani przez dyrektora szkoły, od malucha-pierwszoklasisty, poprzez każdego nauczyciela (także nauczyciela-katechety) aż po szatniarkę.

Trzeba zmienić ten fragment ustawy o systemie oświaty, który dotyczy zadań kuratoriów oświaty, a które muszą stać się (nie tylko z nawy) kuratoriami oświaty (sic!) i wychowania. Wychowanie w polskiej szkole przeżywa nie tylko regres, ale istotny upadek, za co odpowiedzialny jest organ nadzoru pedagogicznego; ten zaś ma zostać nadzorem nauczania i wychowania. Tak, poziom wychowania, system wychowania należy monitorować, on także – wbrew pozorom – jest „mierzalny”.

W reformie systemu należy dać dalej szansę rozwoju szkołom niepublicznym, zwanych prywatnymi, jednak te muszą być poddane bardziej ekwiwalentnej kontroli, bowiem jest źle, gdy w takiej szkole uczeń jest „klientem”, a nauczyciel nie ma prawa wymagać, bo ojciec „klienta” płaci i wymaga, utrzymując właściciela szkoły.

W Polsce należy pilnie podjąć dyskusję nad stworzeniem bardzo pożądanego kształcenia pomiędzy liceum a studiami wyższymi. W większości państw europejskich, np. we Francji, przyjęto dodatkowe, bardzo powszechne, ogniwo między maturą a studiami wyższymi, które ma charakter stricte zawodowy. Nie może być tak, jak było przez ostatnie co najmniej 15 lat, że każdy, kto zdaje maturę jest transferowany do szkoły wyższej. W założeniu chodzi o kształcenie zawodowe, nieinżynierskie. Słowem, człowiek ogólnie wyedukowany (w liceum ogólnokształcącym), ma zdobywać dobry, poszukiwany na rynku krajowym zawód, niekoniecznie kończąc studia zawodowe.

Trzeba odejść także od niesprawdzonej formuły bolońskiej z 1999 r. i w związku z tym studia wyższe powinny realizować się w modelu 5-letnich, jednolitych studiów magisterskich, za wyjątkiem szkół, które nie są uprawnione do prowadzenie studiów w takim cyklu. W systemie tym należy dać możliwość zakończenia ich po trzech latach, jednak tylko w sytuacjach, gdy ktoś z różnych powodów nie jest w stanie podołać studiom magisterskim, albo chce się przenieść na inną uczelnię lub inny kierunek studiów, podczas, gdy obecne kształcenie nie zaspokaja jego oczekiwań. Tak zmoderowany system zyskałby formułę „5 minus dwa”, a nie „trzy plus dwa” jak obecnie. To dopiero byłoby jedną z dróg odbudowania wartości tytułu zawodowego „magistra”, czyli pełnego wykształcenia wyższego, w myśl zasady (notabene sięgającej Średniowiecza – oczywiście w jego wartościach i sukcesach, a nie znaczeniu pejoratywnym), iż „magister” to po prostu mistrz!

Wreszcie czwarty, a nie trzeci szczebel kształcenia, tj. studia doktoranckie. Trzeba na nowo zdefiniować status doktoranta, czyli osoby aspirującej do pracy naukowej. W tej chwili sytuacja jest wyjątkowo ułomna, bowiem mamy odwróconą piramidę: w Polsce jest stosunkowo duża liczba samodzielnych pracowników naukowych, wielu doktorów, a bardzo mało asystentów. W ustawie – prawo o szkolnictwie wyższym trzeba powrócić do statutu „starszego wykładowcy”, bowiem nie jest tak, że lepszym wykładowcą musi być z założenia doktor habilitowany, a nie doktor z porządnym dorobkiem naukowo-dydaktycznym i organizacyjnym.

Edukacji na poziomie wyższym nie poprawi się bez wyraźnego wzrostu płac kadry wykładowej, poczynając od asystenta, na profesorze tytularnym kończąc. Tyle, że podobne odniesienie dotyczy także pierwszego (planowanego) i drugiego szczebla edukacji w sensie ogólnym.

Odbudować i zreformować to wszystko będzie niezwykle trudno, ale podjąć to trzeba koniecznie.

Wszystkim, którzy podejmować będą zmiany w polskiej edukacji, dedykuję myśl starożytną wielkiego Owidiusza: Quicquid agis, prudenter agas et respice finem (Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz do końca)!

 

prof. dr hab Mirosław Krajewski
nauczyciel szkół podstawowych,
inspektor oświaty i wychowania,
kurator oświaty, rektor szkoły wyższej,
nauczyciel akademicki

 

Edukacja (hebr. jāsar – wychowywać, kształcić, karcić; łac. educatio – wychowanie, wykształcenie; educator – wychowawca; educare – edukować, wychowywać, kształcić; e – wy, ducere – wodzić, prowadzić, dux, ducis – wódz przywódca), podstawowa kategoria pedagogiczna oznaczająca w odniesieniu do ludzi ogół procesów wychowawczych i zadań obejmujących zarówno wychowanie jak i kształcenie, bowiem w stosunku do zwierząt oznaczać będzie hodowlę, hodowanie, zaś w stosunku do rzeczy – ukończenie lub ostateczne ukształtowanie. W pierwszym znaczeniu jest to ogół planowych i świadomych działań za pomocą zracjonalizowanych metod, prowadzących do ukształtowania osobowości i wyposażenia w określony zasób wiedzy oraz umiejętności jednostki, bądź zespół ludzki. Edukacja jest czynnikiem kształtowania osobowości człowieka i warunkiem jego rozwoju sensu largo. Ważną rolę w edukacji odgrywa edukacja ustawiczna, zwana także permanentną, (przy czym łac. wyrażenie educatio tłumaczy tylko jako wychowanie): za M. Krajewski, Leksykon dziejów edukacji. z przewodnikiem bibliograficznym, Ludzie-instytucje-koncepcje, Płock 2010, s. 83).