Prof. Piotr Czauderna: Refleksja na czas zarazy

Nie zdajemy jeszcze sobie dziś sprawy z dalekosiężnych konsekwencji nadejścia epidemii koronawirusa, zwanego prawidłowo SARS-CoV-2, bo w rzeczywistości koronawirusów jest wiele. Nie wiemy jeszcze jak mocno przeorana zostaną ludzka świadomość i postrzeganie świata, stosunki społeczne i ekonomiczne. Może niektórzy z nas już to przeczuwają, że świat, w którym się znajdziemy za kilka – kilkanaście miesięcy, bo tyle potrwa pewnie epidemia, nie będzie już taki sam.

Epidemia pokazała, że choć wydaje nam się, iż jesteśmy panami świata i panami własnego losu, to przecież niewiele potrzeba, by tym poczuciem zachwiać. Wystarczył jeden mały wirus, by zaburzyć porządek światowy. To przypomina, jak ograniczony jest człowiek wobec wyroków Opatrzności. Jak napisał ks. Ryszard Winiarski „wirus zmieni wszystko, a przecież wirus by przeżyć wymaga nieporównanie mniej niż ludzie. Wystarcza mu wydychane przez nas powietrze, katar i kaszel. Wirus nie ma ludzkich doznań, zwłaszcza naszych lęków. Straty finansowe i bankructwa, które są nieuchronne i których skala będzie nieporównywalna z żadną klęską w historii, dla wielu okażą się nie do zniesienia”. Zachwiane zostało bowiem nasze poczucie bezpieczeństwa. Okazało się, że jeżeli gwałtownie przyrasta liczba zachorowań, to najlepsze nawet systemy opieki zdrowotnej sobie z tym nie radzą. Widać to we Włoszech, gdzie zaczyna brakować respiratorów i łóżek intensywnej terapii. Tam naprawdę trzeba podejmować drastyczne decyzje – kogo intensywnie leczyć, a kogo nie.

By temu zaradzić, polityków czekają bardzo trudne i z pewnością niepopularne decyzje. Właśnie teraz okaże się kto jest prawdziwym mężem stanu i przywódcą na trudne czasy, a kto jedynie medialną wydmuszką. Trwale zmieni to sposób w jaki ludzie patrzą na władze publiczne. Konkurs piękności i medialności, który obserwowaliśmy w ostatnich latach, odejdzie w przeszłość. Pojawią się przywódcy z krwi i kości, którzy będą mieli odwagę otwarcie ogłosić, jak niegdyś Winston Churchill: „Obiecuję Wam jedynie krew, pot i łzy”.

Przeorientowane zostaną z pewnością nasze życiowe wybory i priorytety. Świat, który pławił się w rozpasanej konsumpcji i demokracji hedonizmu pędząc za zaspokojeniem najbardziej ekstrawaganckich ludzkich zachcianek i pomysłów, świat oparty na nieograniczonej niczym ludzkiej wolności, wolności od wszelkich ograniczeń, nawet tych zdawałoby się najbardziej nieusuwalnych, bo biologicznych, zdaje się odchodzić w przeszłość. Przyzwyczailiśmy się do tego, iż nowoczesny świat ma na celu ciągły wzrost gospodarczy wspierany fundamentami wolnego rynku. Nie istnieje on jednak bez masowej, nieprzerwanej konsumpcji, którą napędza z kolei ciągłe dążenie do wzrostu poziomu życia prowadzące do demokratyzacji hedonizmu, jak to świetnie określił Dariusz Gawin. Wygodne czasy, w których dotąd żyliśmy, nie były dobrą szkołą dla ludzkich charakterów, bo nadto kochaliśmy samych siebie. Obywatelskie cnoty i republikańskie przymioty, zdolność do samokontroli i powściągania własnych pożądań i emocji, a także samoograniczania się na rzecz służenia wyższym wartościom, zastąpione zostały nieokiełznaną żądzą samorealizacji i wybujałemu indywidualizmowi oraz chęcią kreacji siebie wciąż od nowa – w świecie, w którym nie ma żadnych stałych wartości i elementów. Żyliśmy w poczuciu własnej samowystarczalności, zagłuszyliśmy w sobie świadomość wielkiej tajemnicy życia, nie zadawaliśmy sobie kluczowych egzystencjalnych pytań. Nie zastanawialiśmy się nad nietrwałością i przemijalnością naszego ludzkiego życia. Pozbyliśmy się egzystencjalnego lęku i poczucia ciągłego obcowania ze śmiercią, która jest przecież nieusuwalnym elementem ludzkiego życia. Przypomniała nam o tym boleśnie obecna epidemia. Postawiła nam na nowo wprost przed oczami: ból, cierpienie, chorobę i śmierć, a dla wierzących – Sąd Boży, niebo albo piekło, a więc rzeczy ostateczne.

Jeden z hiszpańskich lekarzy walczących z epidemią, który sam zachorował, napisał do mnie ostatnio: „Solidarność jest słowem, którego należy teraz używać. Wy w Polsce wiecie to bardzo dobrze”. A przecież i myśmy o tym w ostatnich dekadach zapomnieli. Dopiero teraz w sytuacji kryzysu i zagrożenia najważniejsze okazały się więzy rodzinne, międzypokoleniowe, przyjacielskie czy narodowe. Unia Europejska wobec epidemii zdaje się być całkowicie bezradna i zadziwiająco bierna. Okazuje się, że władza i rzeczywiste instrumenty przeciwdziałania temu niezwykłemu wrogowi są jedynie w rękach państw narodowych, podczas gdy tymczasem postępująca gwałtownie w ostatniej dekadzie hiperglobalizacja była w rzeczywistości nie do pogodzenia nie tylko z istnieniem suwerennych państw narodowych i z państwową niezależnością, ale także z samą demokracją. Nie chcieliśmy tego widzieć. Nie można się dalej okłamywać: hiperglobalizacja, z którą mamy dziś do czynienia, oraz niezależne państwa narodowe i demokracja pozostają we wzajemnej sprzeczności. Wskazywał na to wybitny amerykański ekonomista z Harvardu, Dani Rodrik. Jeśli chcemy „obronić” demokrację, musimy oprzeć się pokusom globalizacji i przejść na jej bardziej powierzchowny model. Dlatego trzeba zacząć myśleć o przeprojektowaniu liberalnego kapitalizmu, aby stał się bardziej inkluzywny i sprawiedliwy. Konieczne jest wytworzenie nowych mechanizmów poszerzających krąg beneficjentów zmian technologiczno-gospodarczych i promujących solidaryzm społeczny w miejsce wolnej konkurencji i niczym nie ograniczonej przewagi silniejszych nad słabszymi.

A to wszystko sprawił jeden mały wirus, choć może niektórzy powiedzą, że to Bóg postanowił przywołać świat i ludzi do porządku, i zesłać na nich opamiętanie. Kiedyś, jeszcze w XIX, a pewnie i na początku XX wieku, postrzegano by obecne zdarzenia jako karę Bożą. Dziś to nawet nikomu nie przychodzi do głowy, mimo wielu apokaliptycznych wizji i objawień maryjnych w ostatnich 100 latach.

Jak to możliwe, że tego nie przewidzieliśmy? Jak to możliwe, że prawie nikt szansy pojawienia się globalnej epidemii nie brał pod uwagę? No może nie do końca. W 2015 roku Bill Gates w swoim mini wykładzie dla organizacji pożytku publicznego TED powiedział: „Jeśli cokolwiek zabije ponad 10 milionów ludzi w kilku następnych dekadach, będzie to najpewniej wysoce zakaźny wirus, a nie wojna. […] Nie jesteśmy gotowi na taką epidemię”.

Wszystkich gnębi pytanie: czy z tej wielkiej epidemii wyjdziemy? Jak przewiduje ks. Winiarski: „Wirus zniknie, ale strach prawdopodobnie pozostanie. Czy potrafimy żyć z takim niewypałem w pamięci? Czy nastąpi powrót oddalonych i lawina nawróceń, czy też proces zwątpienia i apostazji będzie się tylko pogłębiał”? A może odpowiedzią na to pytanie jest cytat z „Dżumy” Alberta Camus: „Jedyny sposób, żeby ludzie byli razem, to zesłać im dżumę. […] Świat bez miłości jest martwym światem i zawsze przychodzi godzina, kiedy człowiek zmęczony błaga o twarz jakiejś istoty i o serce olśnione miłością”.

Prof. Piotr Czauderna
(AKO Gdańsk)