Rekolekcje 2018 – dzień czwarty: Wyzwolenie

Tegoroczne rekolekcje układają się nam wokół słów i pojęć bardzo prostych. Wyznaczają je znaki czasu, które próbujemy interpretować z pomocą słowa Bożego i nauki Kościoła, Jego Tradycji.

Słowo pierwsze to „pamięć”.

Pamięć – bo jesteśmy w czasie sporu o pamięć i tożsamość, jesteśmy w czasie sporu, w którym pamięć jest zakłamywana i zarazem niszczona jest nasza tożsamość. Ta pamięć dotyczy II wojny światowej, tematów uległości wobec zła i tematów bohaterstwo–uległość. Słabość jest traktowana jako norma, bohaterstwo jest ignorowane – Polska i Polacy są oglądani przez pryzmat Malowanego Ptaka czy Idy, a nie przez pryzmat Sendlerowej, Ulmów, Żegoty i setek, setek Polaków, którzy oddali swoje życie.

Ten spór odsłania ogrom zła II wojny, ale pokazuje, że nie było to zło absolutne. Jest miara wyznaczona złu. Tą miarą jest miłosierdzie!

Zatem słowo drugie – „miłosierdzie”.

Miłosierdzie, które nie jest religią nieszczęśliwych. Nie jest i nie może być godzeniem się na klęskę. Ale miłosierdzie to impuls – wstanę i pójdę…  To odnalezienie prawdy życia. To podjęcie drogi i wysiłku wyzwolenia.

I słowo trzecie – „wyzwolenie”.

Wyzwolenie – to słowo na wskroś biblijne. Mamy w Piśmie św. temat wyzwolenia bardzo silnie postawiony. Można wręcz rzec, że całe orędzie biblijne jest orędziem wolności. W centrum tego orędzia jest prawda o Bogu jako Tym, który wyzwala.

Przy czym w Biblii, wolność jest nie tyle elementem abstrakcyjnym życia ludzkiego, ale głęboko dynamicznym, wpisanym w egzystencję zarówno jednostkową, jaki społeczną.

Dzieje biblijne to historia odzyskiwania wolności, zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie.

Nie sposób nie zauważyć, że ta historia to pierwotnie zapis wyzwolenia politycznego narodu żydowskiego z niewoli egipskiej. Jednakże, nawet w tym fakcie  wyzwolenia politycznego –  integralnie włączony jest wątek wolności religijnej.

Wielu dzisiaj tego nie dostrzega. Wielu, tak zwanych „teologów wyzwolenia” próbuje postrzegać całą Księgę Wyjścia jako zapis rewolucji wyzwoleńczej, marksistowskiej. Można by to ująć na przykład tak oto:  lud ciemiężony, poddany przymusowej kontroli urodzin, lud, na który nakładano coraz większe ciężary, lud wyalienowany, pozbawiony możliwości korzystania z wytworów własnej pracy – ten lud wychodzi z Egiptu, staje się wolnym, suwerennym narodem, zyskuje państwowość.

Czy jednak aby tak na pewno mówi Biblia?

Kiedy bierzemy do rękę Księgę Wyjścia czytamy kilkakrotnie o pertraktacjach Mojżesza i Aarona z faraonem:

Rzekli: «Bóg Hebrajczyków nam się ukazał. Pozwól przeto nam iść trzy dni drogą na pustynię i złożyć ofiarę Panu, Bogu naszemu, by nas nie nawiedził zarazą lub mieczem»” (Wj 5,3)

Mojżesz wyjaśnia też:

Odpowiedział Mojżesz: «…Pójdziemy na pustynię, na trzy dni, aby złożyć ofiarę Panu, Bogu naszemu, jak nam to przykazał».

Kardynał Ratzinger pytał przed laty, w czasie, gdy jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary publikował dokumenty na temat „teologii wyzwolenia” i na temat chrześcijańskiej koncepcji wolności i wyzwolenia:

Do jakiej zatem wolności zmierzało wyzwolenie wyjścia? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zauważyć, że Mojżesz w swej rozmowie z faraonem nie podaje jako celu wyjścia z Egiptu stworzenia własnego kraju, ale wyszukanie miejsca na ofiarę, aby uwielbić Boga w sposób wybrany przez Niego samego.

Celem wyjścia jest więc przede wszystkim i ponad wszystko Synaj, tzn. zawarcie przymierza z Bogiem, przymierza, z którego wyniknie całe prawo dla Izraela. Celem jest zatem znalezienie prawa zaprowadzającego sprawiedliwość, a tym  samym budującego właściwe odniesienia ludzi między sobą i z całym stworzeniem. […] Można stąd powiedzieć, że celem wyjścia była wolność; trzeba jednak natychmiast dodać, iż obliczem wolności jest przymierze, a formą realizowania wolności  ukazana w prawie przymierza właściwa relacja ludzi do siebie, oparta na ich właściwym odniesieniu do Boga. (…)

Zauważmy: celem wyjścia była wolność; trzeba jednak natychmiast dodać, iż obliczem wolności jest przymierze. To właśnie dlatego nie można odczytać dziejów wyjścia bez Przymierza z Bogiem i bez Dekalogu, tych dziesięciu słów Boga, które są zapisem Przymierza. Właśnie dlatego pielgrzymka Jana Pawła II w 1991 – pierwsza  po przełomie 1989 roku nie tyle była radosnym Te Deum za odzyskaną wolność, ale była kreśleniem horyzontu wolności. Papież zostawiał nam jako zadanie odczytanie i przyjęcie Dekalogu wolności.

Przesłanie tamtej pielgrzymki spotkało się z ostrą krytyką nowych środowisk liberalnych w Polsce. Młode tak zwane elity polityczne przypuściły atak na Papieża, twierdząc, że papież nie rozumie wolności, nie rozumie demokracji. Pojawiały się głosy, iż Kościół usiłuje nam narzucić państwo wyznaniowe.

Charakterystycznym mógł być niepokój wyrażony przez Leszka Kołakowskiego:

Żądanie wprowadzenia «wartości chrześcijańskich» jako zasady konstytucji jest rujnujące dla konstytucji samej. Nie jest bowiem konstytucja deklaracją ideologiczną ani dokumentem propagandowym, ale aktem prawnym, do którego wszelkie szczegółowe ustawodawstwo musi być odniesione. «Wartości chrześcijańskie» jest to zwrot, który przez mglistość swoją  nie może być prawnie wiążący; może znaczyć, zależnie od intencji, wszystko albo nic.

Właśnie wtedy zaczęto konstruować społeczne fobie, wedle których każda próba budowania państwa z uwzględnieniem wartości chrześcijańskich, to budowanie teokracji i fundamentalizmu religijnego a nie demokracji.

Jan Paweł II był w pełni świadom tych głosów i tych opinii. W 1995 roku pisał w liście do Jerzego Turowicza, że w 1991 roku

…mieliśmy w Polsce do czynienia ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat a także na papieża. Chodziło o to, aby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym Kościół był w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa.

To, co może uderzać w lekturze tamtych wypowiedzi, to fakt, że niepokój o demokrację był zdecydowanie silniejszy niż niepokój o obecność Boga w przestrzeni życia publicznego.

A w ogóle – czym jest demokracja?

Proszę zamiast próby refleksji politologicznej przyjąć przypomnienie znanej sceny biblijnej:

Jeden ze złoczyńców, których [tam] powieszono, urągał Mu: «Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas». Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». I dodał: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa». Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju».

Pierwszy ze skazanych wchodzi w coś, co jest przestrzenią pewnego konsensusu społecznego.

Zdecydowana większość, praktycznie wszyscy, którzy się wypowiadają w tej sprawie są przeciw Jezusowi. Potępili Go, a teraz szydzą z Niego. I rodzi się jakaś pokusa, by stanąć po ich stronie, by być z nimi, by przez chwilę poczuć się jednym z nich. To nic, że to są ci sami ludzie, którzy i jego skazali… To nic, że wydali na niego wyrok śmierci… Ale przez moment można być z nimi, poczuć siłę bycia po stronie większości. Przegłosować wraz z nimi, mieć tę chwilę poczucia, że współdecyduje się tak definitywnie o losach innego… Zapanować, mimo krzyża własnego wyroku, nad Drugim…

Być po stronie większości… Mieć swoje miejsce w przestrzeni demokratycznego sądu nad światem, nad Bogiem samym, nad wszystkim

Wszak decydująca jest opinia większości…

Być po stronie większości…

Ale to wcale nie znaczy być po stronie prawdy. To wcale nie znaczy – wygrać swoje życie.

Tamten człowiek w imię “bycia po stronie większości” rezygnuje z możliwości przylgnięcia do Prawdy. W tym tkwi jego dramat – straconej szansy. Na tym polega jego grzech.

Na tym polega w swej istocie każdy grzech, który jest rezygnacją ze zwrócenia się ku Bogu, a zwróceniem się w stronę tego, co Bogiem nie jest.

Pisał Krzysztof  Kamil  Baczyński o dramacie tak zwanego „złego Łotra”:

Nie odwrócił głowy na Boga
patrzył w ziemi glinianą maskę
tylko ciężej oddychały krzyże
jak koląca proś
ba o łaskę

Rzecz w tym, że demokracja – to nie tylko wybór większości, ale to także sfera wartości, to zwłaszcza wartość prawdy!

Dziś jednak dokonuje się wciąż i nagminnie próba relatywizacji prawdy. I może dlatego wciąż trwa spór o państwo, jego kształt. Ten spór trwa i odradza się w coraz to nowych postaciach.

W tym sporze pada – jeśli przekroczy on granice emocji – pytanie: jaka jest alternatywa dla państwa chrześcijańskiego ideału etycznego?

Choć nie zawsze odpowiedź jest wyraźnie formułowana, to można odczytać bez problemu jedyną możliwą alternatywę. Jest nią ideał „państwa liberalizmu negatywnego”, gdzie zasadą jest wolność pojęta negatywnie, wolność od czegoś. W takiej perspektywie, jedyną uznawaną granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka.

Ale wówczas religia i Kościół są traktowane jako wróg tak rozumianej „wolności”. Dlatego toczyła się walka z Bogiem, religią i Kościołem – w oświeceniowej Francji, w nazistowskich Niemczech, komunistycznej Rosji. Dlatego ta walka toczy się w liberalnej i laickiej Unii Europejskiej.

W Rosji czasów komunistycznych do przestrzeni publicznej władze włączały nawet ciała obywateli oraz wnętrza prywatnych domów – i można było ciężko zapłacić za noszenie medalika czy za ikonę we własnej sypialni. Ale dzisiaj sytuacja staje się podobna w krajach unijnych, gdy stewardessa brytyjska jest zwalniana z pracy za noszenie krzyżyka na szyi, lub gdy rozdziela się sferę „kościelną od miejskiej”, jak na przykład w Wadowicach, które w wizualizacji miasta pozbywają się kluczy piotrowych i znaku krzyża.

O sytuacji w dobie bolszewizmu pięknie i wymownie pisał Sergiusz Jesienin w wierszu pt. Powrót do ojczyzny. Poeta, który sam nie był chrześcijaninem, tak oto relacjonuje spotkanie ze swoim rodzonym dziadkiem:

Tyś nie komunista
Nie!
A twe siostry – komsomołki. One
Wytchnąć nie dają! To ohyda istna!
Wczoraj ze ściany zdarły mi ikonę,
Komisarz z cerkwi zdjął krzyż swego czasu.
Do Boga nie ma gdzie się już pomodlić.
Nieraz cichaczem wymknę się do lasu,
Do drzew się modlę…
By się nie upodlić…

Tak było kiedyś w państwach totalitarnych.

Dziś „dezynfekcja” (bo tak jest to traktowane), czyli usuwanie symboliki religijnej, zwłaszcza chrześcijańskiej dokonuje się w krajach tzw. demokracji zachodniej. I tak, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wydezynfekowano  amerykańskie sale sądowe z tablic z tekstem Dekalogu. A gdy w1997 roku ktoś odkrył, że tablica taka wisi jeszcze w gmachu sądu hrabstwa Charlestown w Południowej Karolinie – wniósł pozew przeciwko Radzie tego miasta. Oczywiście, sprawę wygrał.

Współcześnie zupełnie, w niemieckim miasteczku koło Karlsruhe komuś bardzo przeszkadzało to, że zegar na wieży katolickiego kościoła od niepamiętnych czasów wydzwaniał melodię Ave Maria – i doprowadził do wyłączenia tak nieliberalnie zachowującego się zegara. Dziś w wielu szkołach  Unii  Europejskiej odwołane są  tradycyjne i nieobowiązkowe spotkanie bożonarodzeniowe. Wystarczy protest rodziców jednego z dzieci. W jednym z klasztorów w Niemczech, do których zakwaterowano tzw. „uchodźców” islamskich, władze administracyjne zażądały od sióstr, by te zdjęły w klasztorze wizerunki Chrystusa na krzyżu.

Znana jest historia pomnika papieża Jana Pawła II we francuskim miasteczku Ploermel. Spór “o krzyż” wieńczący pomnik papieża trwał od 2006 roku, kiedy monument został wzniesiony. Pomnik, autorstwa Zuraba Ceretelego, stanął w Ploermel w grudniu 2006 roku, w 101 rocznicę rozdziału Kościoła od państwa francuskiego. Rzeźba ukazuje papieża pod łukiem zwieńczonym krzyżem, co nawiązuje do łuku tęczowego, oddzielającego w romańskich i gotyckich kościołach nawę główną od prezbiterium, najczęściej zwieńczonego krucyfiksem. O ten krzyż toczył się spór. Ostatecznie wyrażono na niego zgodę, ale w przestrzeni prywatnej, kościelnej, w żadnym wypadku nie w publicznej.

Czy cała ta wielka akcja dezynfekcyjna, która od kilkudziesięciu już lat realizowana jest w krajach cywilizacji chrześcijańskiej, zgodna jest z duchem sprawiedliwości?

W imię rzekomej sprawiedliwości i neutralności rugowane są wyłącznie symbole chrześcijańskie, nie dotyczy to natomiast np. znaków szydzących z chrześcijaństwa. Jak pisał kiedyś o. prof. Salij, wydaje się, że usiłuje się nam wmówić, że kształt nowoczesnego państwa zakłada obecność katolików jako swoistego rezerwatu. Przybiera to postać takiego oto dezyderatu:

Wolno wam, chrześcijanie, wierzyć sobie w Boga, w Chrystusa, w transcendentne wobec człowieka prawo moralne, ale pod warunkiem, że zamkniecie się z tą waszą wiarą w swojej ekologicznej niszy i nigdy nie będziecie się ujawniali z niemądrą myślą, że Bóg stworzył również niewierzących i że Chrystus umarł również za niechrześcijan; słowem, musicie swoją wiarę podporządkować relatywizmowi. Musicie, rzecz jasna, pogodzić się również z tym, że relatywizm moralny jest ponad waszym zaściankowym przeświadczeniem o istnieniu prawa naturalnego. A jeśli się z tym nie pogodzicie, będziecie automatycznie uznani za fanatyków i przeciwników demokracji.

Być może istnieją chrześcijanie, którzy gotowi są przyjąć tak podyktowane warunki. Jednak istnieją również chrześcijanie, jak my, którzy nie widzą powodu, dla którego światopoglądowy agnostycyzm czy ateizm miałby uzyskać wyłączne, lub szczególnie uprzywilejowane prawo do obecności w życiu publicznym.

W istocie, domagając się obecności Dekalogu w dziejach naszej wolności, domagając się prawa moralnego w porządku konstytucyjnym, domagając się możliwości wyznawania wiary w przestrzeni publiczej – domagamy się tylko jednego: mamy takie samo prawo do publicznego uzewnętrzniania swoich przekonań, jak ludzie niewierzący.

Jan Paweł II w 1991 roku mówił wiele o obecności religii w życiu publicznym. Między innymi:

Postulat neutralności światopoglądowej jest słuszny głównie w tym zakresie, że państwo powinno chronić wolność sumienia i wyznania wszystkich swoich obywateli, niezależnie od tego, jaką religię lub światopogląd oni wyznają. Ale postulat, ażeby do życia społecznego i państwowego w żaden sposób nie dopuszczać wymiaru świętości, jest postulatem ateizowania państwa i życia społecznego – wyjaśniał w Lubaczowie.

Jesteśmy ludźmi, którzy szczególnie cenią wolność i sprawiedliwość.

Czujemy te wartości jako Polacy, cieszymy się z tej przestrzeni realizacji tych wartości jaką od lat daje wolny świat. Ale nie zapominajmy, że wolność nie jest celem samym w sobie.

Wyzwolenie to nie wędrówka do nikąd. Wyzwolenie prowadzi do przymierza z Bogiem. A jego konkretyzacją jest Dekalog, dziesięć prostych słów Boga – aktualnych na Synaju, w Polsce po 1989 roku i niezmiennie aktualnych tu, na naszej ziemi, w tym czasie.


Paweł Bortkiewicz TChr