Rekolekcje – Wielka Środa – część ostatnia

855px-Gethsemane_Carl_BlochW tych dniach wędrujemy pod Krzyż Chrystusa – spoglądamy w Jego tajemnicę, która jest źródłem miłosierdzia. Przekonujemy się, że Krzyż jest wezwaniem do wolności wyboru, wyboru między opinią większości a prawdą, miedzy rozmyciem się w masie opinii publicznej, a ocaleniem w bezpośrednim spotkaniu z Bogiem. Jest wyborem między samozakłamaniem, które skazuje na klęskę, śmierć wieczną – a nawróceniem, które prowadzi do miłosierdzia.

Przekonujemy się, że Krzyż jest wielką lekcją wolności i prawdy, lekcją tego, co znaczy być wolnym – wolnym od zapamiętania się w swoim „ja”, wolnym do zapomnienia o sobie i bezinteresownego oddania się innym.

Dziś znów stajemy pod Krzyżem – miejscem narodzin Kościoła.

A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.

Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: «Pragnę».  Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop gąbkę pełną octu i do ust Mu podano. A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: «Wykonało się!» I skłoniwszy głowę oddał ducha.

Słowa z Ewangelii wg św. Jana ukazują ten szczególny związek, wyjątkową wspólnotę –Jezus, który do końca pamięta o tych, których miłuje – pamięta o Matce i uczniu, Matka, która jest obecna obecnością twórczą, miłującą, obecnością, która więcej znaczy niż słowa –i uczeń, który przyszedł, stał, był… Nie bronił, nie reagował na zdradę Piotra na dziedzińcu arcykapłana, ale wiedział, rozumiał czuł, że trzeba tu być, który poniekąd mówił swoją obecnością – Nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła…

Tak rodzi się wspólnota Kościoła – Boga i ludzi, Boga, który dzieli się swoją Matką ze swoimi uczniami, zakłada wspólnotę, rodzinę Kościoła.

Przejdźmy od Krzyża do naszej współczesności.
Znów proszę o wybaczenie, że dotykam polskiego sporu o teczki, a raczej o stosunek do pamięci historycznej.

Gdy rozgorzał spór wokół dawnej tzw. „legendy Solidarności”, człowieka, który zdaniem – może nieco cynicznym, ale oddającym istotę sprawy – okazał się nie człowiekiem z żelaza, ale człowiekiem z teczek, jego obrońcy przypominali powszechnie udział tej postaci w najnowszej historii Polski, w procesie jej transformacji.

Nie chodzi mi o ten spór, ale o prezentację tego fragmentu dziejów Polski.

Ruch “Solidarność” z Lechem Wałęsą na czele symbolizował możliwość prawdziwej zmiany systemu społecznego, jedności między inteligencją i światem pracy. To budziło nadzieję na nowy porządek w świecie, w którym potrzeby zwykłych ludzi zaczną być zauważane. Nie mogli zrozumieć, dlaczego w wyborach w 2000 r. ten legendarny “Valeza” otrzymał tylko 1 proc. głosów. Dla moich przyjaciół było to równoznaczne z tym, że Polacy zdradzili ich nadzieje. Nie wiedzieli, co się działo w Polsce, czym była “walka na górze”, wyprowadzanie ludzi na ulice […] Zamiast dumy pozostały zgliszcza.

Tym, co znów budzi mój niepokój jest opis fenomenu „Solidarności” jako jedności między inteligencją i światem pracy.

Taka jedność była domeną marksizmu. Solidarność oznaczała wprowadzenie w tę ideologiczną jedność – istotnego spoiwa jakim była wiara, jakim był Kościół.

„Solidarność” – polska teologia wyzwolenia była oparta na wierze w Boga, w Jego moc wyzwolenia. Msze św. w stoczniach, gigantyczne kolejki do spowiedzi, pieśni religijne, modlitwy, cała scenografia ikonografii strajkowej – to był fenomen „Solidarności”

Kościół stał się najgłębiej solidarny z „Solidarnością” a „Solidarność” budowała swoją toższmość poprzez Kościół. I ten proces zaczął się dużo wcześniej, niż sierpniowe strajki. Zaczął się w czerwcu 1979 r., w czasie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski.

Jakkolwiek narodziny „Solidarności” mają wielu ojców, to jednak inicjacja samej idei i samego ruchu – to dzieło Jana Pawła II. Jego główną zasługą było zdjęcie upokorzenia i nałożenie ciężaru odpowiedzialności i godności. Inną zasługa było przebudzenie sumień i stworzenie w ten sposób warunków dla przemiany pokojowej systemu. „W czerwcu 1979 roku Jan Paweł II, rozpraszając kłamstwo, pomógł urzeczywistnić coś bezprecedensowego w powojennej Europie Środkowowschodniej. Polska miała teraz prawdziwe społeczeństwo obywatelskie, zdolne budować niezależne instytucje, których samo istnienie wykaże pustkę systemu komunistycznego oraz jego trwanie jedynie dzięki przemocy”.

Ujmując rzecz najbardziej skrótowo można powiedzieć, że naród zyskał rozbudzoną dumę, a społeczeństwo zyskało nowe poczucie elementarnej jedności.

Sztuczny świat wznoszony z mozołem przez trzydzieści przeszło lat przez władze komunistyczne po prostu runął w ciągu tych dziewięciu dni. Kiedy Jan Paweł II na Placu Zwycięstwa zawołał „Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!” wielu odczytało w papieskich słowach synonim słów ziemia i kraj. Te słowa stały się imperatywem dla przemian. O. Maciej Zięba, ówczesny student fizyki zapisał: „Może będziemy musieli żyć i umierać pod władzą komunizmu. Ale teraz chciałem żyć tak, aby nie być kłamcą”. Józef Tischner ujął zbiorowe, narodowe postanowienie w słowach „Przestańmy kłamać”.

Te postanowienie miały charakter naturalnego odruchu serca, jak i świadomych decyzji sumienia.

Drodzy w Chrystusie!

Przywołuję ten epizod dziejów, nie tylko w imię uczciwości wobec pamięci historycznej. Czynię to nie tylko ze względu na nasze „wczoraj”, ale też ze względu na nasze „dziś”.

W Kościele w Polsce, a więc w tej szczególnej wspólnocie narodowej, wspólnocie narodu, który ceni swoją przeszłość, który wiąże pamięć z tożsamością, przeżywamy w tym roku 1050 rocznicę Chrztu Polski.

Jan Paweł II mówił do Polaków w 1979 r.:

„Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa.

I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi. A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się dziejami zbawienia”

Te słowa stanowią klucz do zrozumienia naszego „jestem” – zarówno w skali osobistej, jak i zbiorowej, naszego „jestem” w odniesieniu do „wczoraj, dziś i jutro”.

To ważne, byśmy tego klucza nie odrzucili od siebie.

Byśmy nie zrezygnowali z niego w imię postępu, europejskości, w imię nowoczesności, pluralizmu i innych wtórnych wartości.

Byśmy nie dali sobie odebrać ani Chrystusa, ani Jego Kościoła. Dziś dla wielu osób, pod wpływem różnych opinii, stosuje się proces wypychania Chrystusa i Jego Kościoła z dziejów społeczeństw, narodów, Europy.

Znów toczy się proces nad Chrystusem i Kościołem, który usiłuje dowieść ich winy.

Nie chcę polemizować z tymi poglądami.

Chcę raczej wyznać – dlaczego kocham Kościół...

Kocham Kościół, bo Chrystus go umiłował.

Kocham mój Kościół również dlatego, że jest on w moim pokoleniu takim cudownie niestrudzonym świadkiem prawdy o człowieku.

Dzisiaj człowiek, jak zawsze chce prawdy, szuka jej – ale czyni to po omacku. Kościół – wprowadza na tę drogę prawdy, zaprasza do jej szukania.

Niezwykłe, że w czasach, kiedy różni ludzie z taką zapalczywością walczą o prawo do dokonywania aborcji, eutanazji czy najrozmaitszych eksperymentów uwłaczających ludzkiej godności – Kościół, nie bacząc na to, że jest nazywany ciemnogrodem, że przysporzy sobie w ten sposób ludzi niechętnych, głosi z całą jasnością, iż nie wolno zabijać dzieci, że człowiek cierpiący i umierający domaga się prawdziwej miłości bardziej niż ktokolwiek inny.

Kocham Kościół, bo daje świadectwo prawdzie, sprzeciwiając się zrównywaniu związków homoseksualnych z małżeństwem. Kocham Kościół za to, że z całą jasnością powiada: „Tak nie godzi się! Człowiek ma swoją godność, której nie wolno deptać!”

Kocham Kościół dlatego, że widzę w nim bezmiar świętości.

Być księdzem — to niczym niezasłużona szansa oglądania na co dzień niesamowitych cudów Bożych. Ale także przyglądania się z bliska różnorakiej ludzkiej świętości. Takiej, która pozwala dostrzec, jak potężny i kochający jest nasz Bóg.

Kocham Kościół, bo wśród moich współczesnych obserwuję tyle świętości, której się nie zauważa, którą się gardzi, a która jest tak oczywista. I być może tą świętością stoi świat. I kiedy patrzę na historię Kościoła, widzę bezmiar świętości.

Nadziwić się nie mogę tym ludziom, którzy w historii Kościoła widzą przede wszystkim zło. Owszem, dostrzegam w Kościele różne rzeczy niedobre, ale – widzę też świętość.

Wciąż fascynują mnie beatyfikacje i kanonizacje dokonane przez Jana Pawła II – to był i pozostaje nowy zapis dziejów świata.

Jedno wiem na pewno — Kościół wewnętrznie jest niezdolny do tego, żeby w jakimś złu i przeoczeniu dobra trwać.

Dlaczego? Dlatego, że Kościół nieustannie czyta Ewangelię i prędzej czy później musi dostrzec rozbieżności między swoim życiem a jej przesłaniem. Za tę umiejętność też Kościół kocham.

Kocham Kościół za dar św. Jana Pawła II – to on formował mnie do kapłaństwa, uczył Kościoła, kazał fascynować się drugim człowiekiem, uwrażliwiał sumienie.

Kocham mój Kościół, za świętość Jana Pawła II – czytelną i heroiczną, za jego odwagę życia – niezłomną i entuzjastyczną, pozwalającą przekroczyć progi nadziei.

Kościół jest świętym Kościołem grzesznych ludzi

A pośród tego fenomenu grzeszności i świętości – jest przebaczenie, jest miłosierdzie, jest zwycięstwo dobra nad złem.

Paweł Bortkiewicz TChr
kapelan AKO