Polski Nobel i rzeczywistość

Odkąd pamiętam rozlegały się i rozlegają wołania o większy związek nauki z przemysłem,  o innowacyjność (to ostatnio modne hasło) albo najlepsze – o polskiego Nobla.

Recept i programów dostatek. Wyniki ? Exodus młodych naukowców, dobre miejsca na przeróżnych olimpiadach naukowych, a po cichu – uczestnictwo polskich naukowców w programach NASA czy też znaczące miejsce Polaków w różnych światowych instytucjach naukowych. I niezadawalająca liczba wdrożeń. Nauka sobie – życie i praktyka – sobie. To schemat ale nie tak znów przerysowany. Dysonans? Coś irracjonalnego?

Jedno jest pewne – nie da się zwalić całej winy na samych naukowców, a nawet wyabstrahować jakąś jedną przesłankę – na przykład niskie finansowanie, choć faktycznie jego poziom, połączony z metodą dystrybucji środków i to połączenie strumyczka finansów z dziurą jak jasny gwint. Żaden klajster nie pomoże

Sprawa wydolności polskiej nauki w dostarczaniu wiedzy i rozwiązań dla przemysłu, gospodarki czy też  i innych dziedzin życia, dziś – jak nigdy – staje się kluczowa. Cokolwiek by  nie mówić konieczność naprawy istniejącego stanu rzeczy nie jest tylko kwestią samego środowiska – to też jest dziś rzecz fundamentalna – jak wiele innych. Można powiedzieć – stan jest taki, że nie wiadomo w co rękę włożyć. Ponad wątpliwość – sama wydolność oddziaływania nauki ma też i inne znaczenie – uruchomienia własnych możliwości dla własnego gospodarowania. To jeden z najpoważniejszych problemów, przed którymi wygrywając wybory zostali postawieni dzisiejsi zwycięzcy. Skoro startowali i wygrali a wiedzą, a twierdzę, że co do celów i programowo na pewno wiedzą co chcą zrobić, to ufam iż i w tej dziedzinie mają swe przemyślenia. Pytania – jak – mogą być przecież rozstrzygane dopiero po objęciu sterów. Wszak tak naprawdę – oprócz dziś rządzących – nie wie do końca jaki jest stan rzeczy w poszczególnych branżach i Państwie. Znane są objawy i jest świadomość jaki powinien być stan docelowy.  Te informacje są przecież widoczne w dokumencie programowym Czy wybór ministra – wykonawcy – będzie wspomagany działaniami całej ekipy? Nie ma innej możliwości wobec ogromu problemów, które wymagają też determinacji w działaniu bez oglądania się na jazgot ciężko przestraszonych

Ktokolwiek miał z tą materią do czynienia wie, że na pewno będą musiały być – i to szybko – rozważane i decydowane takie zaszłości i rzeczy jak – nie tylko sama organizacja działania nauki, ale i rozważne oraz racjonalne stawianie jej pytań, połączenie ich z rozważeniem– po co komu jest potrzebna wiedza i jaką ma ona cenę jako produkt działań naukowców. Jedną z wielu spraw warunkujących sferę wykonawczą działania nauki jako dziedziny gospodarki i życia społecznego będzie na pewno też kwestia bardzo trudna – zdefiniowanie na nowo – podstaw i racjonalności awansu formalnego. Chodzi o odcięcie Nauki od rodzaju pępowiny –  źródła zakażenia elity naukowej jako całości – elitą mianowaną. To jest o tyle kluczowe, że bez resekcji chorej tkanki nie da się uzdrowić organizmu. To każdy wie nie będąc lekarzem. Onegdaj na drodze ręcznego sterowania ta część kadry – tu nazwanej elitą mianowaną – była wprowadzana jako rodzaj grupy nadzorczej, regulującej czy moderującej zapędy środowiska do niezależności wyrażania opinii i zbytniej chęci dochodzenia do prawdy . Poza wszelkimi innymi aspektami – Tragedia Smoleńska i w tym zakresie okazała się wręcz modelem. Wykazała też między innymi jaki jest nie tylko stopień degrengolady i uzależnienia środowiska od nacisków politycznych ale i jak jest wręcz irracjonalny, wszczepiony – można powiedzieć genetycznie – strach przed zabieraniem głosu nawet zgodnie ze swymi kompetencjami, przekonaniami oraz wiedzą. Losy tych, którzy się w tym względzie wychylili – od nawet prof. M. Kleibera,  aż po Tych, którzy w swym odruchu naukowców i obywateli z własnej woli i wiedzy pracowali nad problemami związanymi z tą katastrofą – wystarczają za dowód nawet  i w tym zakresie – na ubezwłasnowolnienie nauki. Pierwszy – Prof. M. Kleiber – był szefem PAN i wcale nie należał do zwolenników zaprzeczania oficjalnej wersji. Postulował jedynie i jak się okazało – aż – uruchomienie Polskich mózgów do rozważań nad katastrofą i to z dosłowną motywacją, iż nie można sobie pozwolić na to, by społeczeństwo nie wierzyło w to, co wyjaśnia Państwo. Szefem PAN być przestał Modelowym przykładem tych drugich, jest prof. J. Rońda – medialnie i zawodowo wykańczany ruchami administracyjnymi i nieformalnymi, o czym zresztą ludzie powszechnie nie mają pojęcia.

Najważniejszą, od wieków cenioną, zwłaszcza przez światłych decydentów , była niezależność badań naukowych i głoszenia opinii wynikających z rozważań ludzi nauki. Systemy totalne mniej potrzebowały niezależnej informacji a bardziej potrzebowały umotywowania swych racji. Stąd i sowiecki system przejęty przez PRL sukcesywnie i różnymi metodami, a na trwale, budową sposobu zarządzania, finansami i organizacją nauki zagwarantował sobie możliwość wprowadzania do grona elity naukowej, swoich popleczników – czasem wręcz funkcjonariuszy ideologicznych. Tytuł naukowy miał dawać autorytet i sterowność środowiska oraz jego spolegliwość. W rzeczywistości następowała degradacja funkcji społecznych nauki – a z nich najważniejszej – obowiązek dochodzenia do prawdy drogą jej rzetelnej dokumentacji i głoszenia tej prawdy ku pożytkowi ogółu oraz wiarygodność.

Mam nadzieję, iż ten może i obszerny – choć operujący  skrótami wstęp wystarczająco motywuje, że temat, na którym pragnę skoncentrować uwagę Państwa jest jednym z warunków koniecznych do naprawy sytuacji. Choć jest on tylko jednym w wielu problemów, o których musi się myśleć chcąc w końcu wypełnić oczekiwanie zwiększenia wpływu nauki na działania przemysłu i rozwoju innowacyjności w Polskiej nauce – to jest jednak pewne, że wszelkie usiłowania naprawy, bez niego, nie będą skuteczne

Chodzi o organizację i wykorzystanie pracy umysłów. Najgenialniejszy człowiek zagnany do łopaty – nic nie stworzy oprócz metody na wymyślenie sposobu na ucieczkę z miejsca kopania.

Najjędrniej rzecz ujmuje powiedzenie zaczerpnięte z Praw Petera, że nie można utożsamiać kontroli organu do myślenia z kontrolą organu do siedzenia, i co na poważnie zostało też wyrażone jeszcze na początku lat 70 –tych przez Prof. M. Mazura co następuje a podaję to jako dosłowny cytat

……Druga rewolucja naukowa wybuchła po drugiej wojnie światowej. Była to istna eksplozja nauk interdyscyplinarnych: cybernetyka (Wiener) z teorią regulacji, teorią informacji (Shannon), teorią gier (Neumann), teorią systemów, teorią decyzji, a w tym teorią optymalizacji; teoria zarządzania, teoria projektowania, teoria eksploatacji i teoria sprawnego działania w ogóle, czyli prakseologia (Kotarbiński). Druga rewolucja naukowa stworzyła organizację.

Organizację czego? Najkapitalniejsze jest to, że niczego. To znaczy wszystkiego. Nie wiadomo czego. Czegokolwiek.

Właśnie ta nieokreśloność stanowi największą wartość i siłę tej rewolucji naukowej. Dzięki niej okazało się, że w nauce zatomizowanej na dziedziny, dyscypliny, działy, specjalności, wąskie specjalności, a nawet na poszczególne problemy, jest tak wiele wspólnego, iż nagle uświadomiono sobie: nauka jest jedna. Jak za czasów Arystotelesa, ale z zasadniczą różnicą. Wtedy bowiem nie dzielono nauki na części, bo nie bardzo było co dzielić. Teraz natomiast, bynajmniej nie zubożając nauki, wyodrębniacie to, co istotne dla całej nauki, bez względu na jej podziały. Wynika stąd taki zysk praktyczny, że wiele problemów rozwiązuje się dla wielu dziedzin naraz, zamiast dla każdej z osobna, albo że rozwiązania problemów w jednej dziedzinie otrzymuje się za darmo, przenosząc je z innej dziedziny, w której udało się je już znaleźć.

Tak dobitnie wyrażony warunek dobrej organizacji nauki rozwijany zresztą w cytowanej książce o charakterze eseju, z uczynioną w tej książce próbą określenia kogo mamy prawo nazywać naukowcem a kto jest naukawcem zostały, tak jak wtedy było to możliwe, podane przez Prof. M. Mazura jeszcze na początku lat 70 –tych. Sądził zapewne, że wniesie istotny wkład intelektualny do tego, by Polska Nauka wyszła z Gomułkowszczyny. Nie wziął jednak pod uwagę, iż Jego myśli, doskonale opisujące rzeczywistość sytuacji nauki w komunie, nie zostaną poważnie potraktowane z bardzo prostego powodu, który już wcześniej podałem. Dla komuny informacja nie była tak potrzebna jak jej usłużność, naukowcy byli mniej ważni niż naukawcy. Na tamte warunki gospodarcze, całkiem praktycznie – zbyt dobre rozwiązania mogły na przykład zablokować danemu zakładowi możliwość zakupów technologii lub składników niezbędnych do produkcji pochodzących  ze strefy dolarowej – co na ówczesne warunki automatycznie zamknęło by wyjazdy kadry aż po Centrale Handlu Zagranicznego i groziło likwidacją puli dolarowej zakładu. Nawet najlepsze Polskie, musiało być gorsze niż nie tak dobre zachodnie, a polska myśl wypływała niefrasobliwie i za darmo do konkurencji zachodniej. Czy ktoś tu czynił coś przestępczego? To sposób organizacji nauki i jej kontaktów z przemysłem czynił te działania jak najbardziej racjonalnymi.

Dziś, na podobny system nakłada się fakt, iż Polski Przemysł jest inaczej już definiowany, a nauka jest mu już po prostu potrzebna tylko w ograniczonym zakresie i na tyle tylko na ile ma dyspozycyjność wobec swoich właścicieli Można się oburzać na powiedzenie – podobny. Zauważmy jednak, że tak naprawdę zasady pozostały a zmiany – jak w służbie zdrowia kosmetyczne i doprowadzają w innych nazwach do tego co już  było. Centralnego i ręcznego sterowania – choć formalnie odpowiedzialność została zepchnięta na niższe piętra zarządzania.

Jakie więc można widzieć podstawowe warunki, by organizacja nauki jej nie demolowała? Przywrócenie najważniejszej funkcji nauki – obowiązku dochodzenia do prawdy. To pierwsze i oczywiście, umożliwienie koniecznie odpowiedzialnego głoszenia tej prawdy. Ktoś powie – tak ale prawda zwłaszcza w nauce – jednak w miarę postępu, rozwoju myśli, ewoluuje. Tak. Kiedyś ziemię uznawano za płaską a twierdzących inaczej palono na stosach. Ale Ci paleni – mieli swoje argumenty, pewność tego co zbadali, bezkompromisowość w głoszeniu prawdy i następował postęp. Oni byli jego ofiarami – ale bez tych ofiar i Ich kręgosłupów nie byłoby postępu i rozwoju Życie w nauce musi stać się czym innym niż życie pod hasłem nauka.

Dlatego tak ważne jest poszanowanie nie tyle dla samych opinii głoszonych bo tak się komuś podoba – tylko dla dobrej i weryfikowalnej argumentacji. Bez życia naukowego czyli i samych badań, studiów oraz konfrontacji poglądów a nie person – nie  jest to możliwe.

Zapytam – czy dziś działa coś takiego jak życie seminaryjne? Pozory – tak, lecz fechtunek musi odbywać się na płaszczyźnie rzeczowej a na tej, pseudoelita, jest beznadziejnie słaba. Znów symbolem może być zachowanie Pana Laska i kolegów na międzynarodowej konferencji naukowej nie poświęconej wcale wyłącznie katastrofie naszego rządowego Tupolewa. Zwiewali „na obiad” po postawieniu kwestii zgodności tego co Jego Komisja głosiła z elementarnym prawem fizyki. Nie ważne tu było (nie dla sprawy oczywiście)  czy Pan Lasek ma czy nie ma racji, a to, ze nie był w stanie podjąć dyskusji naukowej. Jeden zysk chyba z tego pozostał taki, że każdy zwolennik kluczowej roli brzozy oraz niepoczytalności Posła A. Macierewicza zobaczył i miał szanse zrozumieć, dlaczego nikt z tych Komisji nie wziął udziału w Konferencjach Smoleńskich, na które przyjeżdżają naukowcy z wielu krajów i rozmawiając wyłącznie o sprawach merytorycznych. Można było im zaprzeczać, z nimi się spierać. Było można, ale jak widać – się nie dało. Wychodzi różnica pomiędzy naukowcami a naukawcami żyjącymi z fruktów bycia w swym statusie.

Na drodze od wieków naturalnej, elita powstaje poprzez samoodtwarzanie. Następcy są weryfikowani i promowani przez poprzedników i innej drogi w tej dziedzinie życia być nie może. Tylko szewc wie czy jego następca posiadł już stosowne umiejętności. Zepsucie rzetelnej elity zakwestionowaniem wagi poziomu etycznego i dodatkiem naukawców, po wielu obrotach pokoleniowych dało więc sukcesywne psucie całej elity naukowej i upadek jej roli społecznej

To najtrudniejsza praca organizacyjna – przywrócenie autentyczności elity naukowej. Czy to jest w ogóle możliwe?

Sądzę, że tak – choć zapewne w dziedzinach technicznych rzecz wydaje się łatwiejsza. Tu wzorem może być podejście Prezydenta I. Mościckiego do korzystania z pracy naukowców na potrzeby Państwa. System konkurencji na efekty, praca nad stawianiem pytań jako oddzielne zadanie – wzajemna a rzeczowa weryfikacja rezultatów – to po krótce klucze. W innych dziedzinach – Państwo też musi mieć wyrażone swoje priorytety w uzyskiwaniu informacji. To nie to samo co dzisiejszy system grantowy będący w dużej mierze narzędziem ręcznego sterowania rozwojem lub upadkiem ośrodków i nawet konkretnych ludzi

Znam przypadki profesora o znacznym dorobku o zasięgu światowym, który nagle utracił zdolność do prowadzenia grantów jako że każda Jego propozycja zaczęła być oceniana negatywnie, a także przypadek naukowca aplikującego o profesurę – która upadła na podstawie donosu, nie mówiąc o innych zagrywkach towarzyskich wokół tej sprawy.

Innymi słowy – gdzie jak gdzie ale w nauce jak w żadnej dziedzinie z taką siła, gra kluczową rolę po prostu uczciwość i poziom moralny. Niesprawdzalne? Ależ jak najbardziej Takie rzeczy jak pobłażanie plagiatom – tym udowodnionym, czy recenzje nie mające oparcia w realiach pracy, brak możliwości ich rzetelnej obrony to są fundamentalne mechanizmy do natychmiastowej naprawy. Dziekan, który nie pozwala recenzentom przedłożyć całej recenzji, zwłaszcza gdy jest ona krytyczna i ogranicza szanse obrony – nie jestem pewien czym ma moralne prawo uczestniczyć w kierowaniu życiem akademickim To są konkretne przykłady.

Następnym kluczowym problemem jest wyznaczenie właściwego miejsca i roli administracji dla nauki. Dziś, na dodatek postęp informatyczny oraz wymuszone zewnętrznie warunki administrowania środkami choćby unijnymi wymaga wskazania na ile są obiektywnie prawdziwe a na ile są one wykorzystywane przez administrację dla jej własnych celów. Wszak wielokroć można powiedzieć, że często nawet gdyby uczelnie zaprzestały działalności naukowej to ich administracje i działy obsługowe same by spokojnie nadal funkcjonowały. Może to przesada lecz dyktat procedur administracyjnych paraliżuje działalność merytoryczną – to pewne. Marnotrawi siły i środki. Za tym idzie – wynikająca z finansowania – proporcja pomiędzy pomocniczymi i naukowymi pracownikami. Do tego dodajmy faktyczny brak zainteresowania udziałem administracji w sprzedaży i obrocie „produktem” pracy naukowca.

Te problemy są szczególnie u nas dotkliwe. Z bardzo prostego powodu. Wielokroć potwierdzaną, a będącą atutem polskiego nie tylko naukowca ale każdego innego pracownika. a cenioną cechą w jego pracy jest naturalna skłonność do działania niekonwencjonalnego. Źródeł pochodzenia tej obiektywnie istniejącej cechy można szukać, ale nie da się jej zaprzeczyć. Bywa ona też składową sukcesów naszych rodaków w pracy za granicą. W naszych warunkach sposób administrowania de facto blokuje możliwość używania tej cechy, czyni ją obciążającą

Z innego nieco pola  organizacji pracy w placówce naukowej musi się wskazać na ślepe posłuszeństwo wymysłom administracji. Samodzielność i odpowiedzialność szefa danej placówki nie może być unieważniana automatyzmem kontroli  jak wcześniej powiedziałem – organu do siedzenia w miejsce umożliwiania swobody pracy naukowej czyli myślenia. Tony papierków i teoretycznie tylko mający usprawniać funkcjonowanie wewnętrzny obieg dokumentów, zwłaszcza w placówkach o charakterze nie dydaktycznym, powoduje że pracownik naukowy jest zmuszany do zajmowania się tymi papierkami, a nie działalnością jako taką. To kalka tego, czego doświadcza każdy lekarz. System – opiera się na zasadzie konieczności zajmowania się samym nim a nie pacjentem – a w przypadku naukowca – dochodzeniem do prawdy. Poruszona tu kwestia ma też wielkie znaczenie, zwłaszcza dla wykorzystania bardzo ważnej w pracy naukowca jego osobowej cechy – umiejętności niekonwencjonalnego myślenia i podejmowania prób innych niż utarte sposobów rozwiązywania problemów. Tam gdzie schematy są bezradne – próby budowania innych podejść dają dobre rozwiązania. Można wręcz postawić tezę, że Polski naukowiec w tym zakresie jest wyjątkowo zaradny. To co bywa widziane jako niesubordynacja jest skłonnością do niekonwencjonalnych działań, a te dają zaskakujące rezultaty. Dostosowywanie się do automatyzmu wymogów formalnych jest organizacyjnym, systemowym niszczeniem twórczej inwencji.

W tych realiach, działalność naukowa, staje się czymś dodatkowym – jako że papier pracowicie wypełniany i zapisywany – wszystko przyjmie.  Istota – nowa myśl i nowe rozwiązanie nie znajdzie już miejsca. Przywołajmy tu przykład szkoły Lwowskiej matematyków – bez której nie byłoby choćby polskiego wkładu w rozwiązaniu zagadki szyfru Enigmy – a ta jak wiemy właściwie decydowała w kluczowych momentach II Wojny Światowej. Szkoła jako współpraca umysłów działała w rozważaniach przy stoliku kawiarni „Szkocka” i to było miejsce ciężkiej pracy a nie pogaduszek. Do anegdoty przeszła historia doktoratu Banacha i fakt, że część dorobku tej grupy zachowała się dzięki żonie tegoż, która podstawiała uczestnikom dyskusji kolejne zeszyty – jako że wcześniej zapisywali oni swoje wywody na marmurze kawiarnianego stolika, a blat potem wycierali rękawem. Cała działalność naukowa wielu jest zapełniona dobrymi efektami wykorzystywania niekonwencjonalnych dróg i sposobów myślenia. By było jasne – nie jest to pochwałą braku znajomości i szacunku dla wcześniejszego dorobku a wskazaniem, że byli i są to ludzie którzy dzięki wcześniej nabytej wiedzy i doświadczeniu zauważają szanse badawcze i interpretacyjne, których inni opanowani sztampą procedur – nie zauważają.

Dla tych ludzi – panowanie administracji a nie jej pomocność jest przekleństwem i blokadą. Ten problem szczególnie odczuwają pracujący w dziedzinach technicznych – lecz nie tylko oni. Nie jestem przekonany by historyk, prawnik, literaturoznawca, medyk  czyli ktoś z innych dziedzin był wolny od tego problemu

Dzisiejsi organizatorzy nauki tego problemu nie widzą.

Sumując

I cele – oczyszczenie elity i przywrócenie jej społecznej roli i za tym idąca konieczna odbudowa też  nauce postaw moralnie odpowiedzialnych, wydają się być jasne i jednak nie teoretyczne, jakby się mogło wydawać, a za to konieczne do przeprowadzenia.

Przypomina mi to pewną wypowiedź biologa wód, który onegdaj zapytany – jak ocenia ile upłynie czasu do oczyszczenia Wisły dla powrotu życia biologicznego z jej zdegradowania lat 80-tych Pamiętam Jego odpowiedź, która nas, laików zdumiała  Jego zdaniem pierwsza dobra powódź sprawę rozwiąże pod warunkiem znacznego ograniczenia źródeł dostarczających zanieczyszczenia

I w miarę się sprawdziło. Zmieniły się warunki funkcjonowania Wisły – była duża powódź i już w dużym stopniu wystarczyło

Odciąć dopływ zanieczyszczeń i zmienić warunki funkcjonowania. Powodzią samą w sobie będzie upadek znaczenia naukawców. By w systemie w końcu przestali być aktywnymi zanieczyszczeniami elity.

Dlaczego w tej części życia naukowego miałoby to nie zadziałać?

Jak wcześniej i to już w latach 70-tych – jak napisałem – została wyrażona nie tylko opinia, ale i pokazane przemyślenia w tym zakresie opisu i diagnozy. Można powiedzieć nie tylko nic się nie zmieniło a trwające cykle odtwarzania elity naukowej czynione bez zmiany zasad – tylko sytuację pogarszało. Niemniej i dziś w nauce jest wystarczająco dużo ludzi, którzy chcą dochodzić do prawdy naukowej, chcą porównania argumentów, mają odwagę mówić o swoich rezultatach i chcą je oferować na rynku informacji. Są Oni tylko systemowo zduszeni. Zmiana systemu, zasad budowy konstrukcji na której opiera się na nakierowany na odzyskanie przez nich pola kompetencją, wymuszeniem weryfikacji rezultatów badań i studiów, w końcu rzeczywiście celowym i finalizowanym usługą handlowego odbioru informacji – jak powódź – w generaliach wykona swoisty reset

Czy takowy – jako coś rzeczywistego w ogóle istnieje? Każda dziedzina jest inna ale każda wytwarza produkt – wiedzę czyli i informację. Od decydenta zależy jak ją wykorzysta i jakie stworzy warunki „produkcji” i „odbioru” oraz obrotu tego cennego produktu.

I to jest następny dział organizacji nauki – jej obsługa pod kątem wykorzystania wyników. Oddawanie za bezcen lub z braku świadomości co do tego co się ma w ręce – w zamian za przysłowiowe paciorki – wyniku, informacji, refleksji jest na porządku dziennym

To jest ta dodatkowa dziura przez którą uciekają efekty pracy nauki

Dr inż. Feliks Stalony –Dobrzański

Kraków 07.11.15